poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Rozdział 38 " Nie pomyliłaś adresu?"
- Mamo czym jest kłamstwo? - zapytałam, wchodząc do pokoju rodzicielki. Podniosła wzrok znad książki i uważnie mi się przyjrzała.
- Naśmiewasz się ze mnie czy z siebie?
- Chcę tylko wiedzieć, co ty sądzisz o kłamaniu. - wzruszyłam ramionami i usiadłam na skraju łóżka.
- Zależy od sprawy. Kłamstwo jest złe, ale jeśli ma ocalić komuś życie, czy coś w tym stylu, nie waham się kłamać. - zapewniła.
- Świetnie, więc teraz powiedz tacie, żeby z łaski swojej przestał mnie okłamywać.
- O czym ty mówisz? - mama zmrużyła złote oczy.
- O rozmowie taty i dziadka. Tata nie chce mi powiedzieć o co chodzi. W każdym razie kłamie.
- Jeśli tata nie chce ci powiedzieć, to znaczy, że nie jest to sprawa dla ciebie.
- Ale w tej rozmowie była mowa o mnie! - podniosłam głos.
- Na Syberię cie ojciec nie wywiezie. Nie masz się o co martwić. A do nie swoich spraw, dobrze ci radzę, nie mieszaj się.
- Za kogo wy mnie do cholery uważacie?! - krzyknęłam wstając. - Chcę wiedzieć o co chodzi, jeśli dotyczy to mnie! To chyba jasne!
- Dominica uspokój się! - warknęła mama. Przyznaje, przestraszyłam się. Jeszcze nigdy nie podniosła na mnie głosu do tego stopnia. Cofnęłam się o krok. Mama natomiast wstała i rzuciła książkę na półkę. Nie powiem, było to trafne. Spojrzałam jej w oczy. Zaszły mgłą. W tym samym czasie na podwórku, w zaledwie kilka chwil, rozpętała się burza. - Nie mieszaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą. I nie podnoś więcej głosu. Z ojcem sama się dogaduj. To wasze kłótnie, których mam kompletnie dość! Na każdym kroku coś! Dziewczyno to twój ojciec! Szanuj go i ciesz się, że go masz! - wyminęła mnie i wyszła trzaskając drzwiami. Omal nie wyleciały z zawiasów.
- Pff.. - prychnęłam i wyszłam z pokoju. Z tego co zauważyłam w całym domu panowała dziwna atmosfera. Czyżby to przeze mnie? Postanowiłam pójść do jedynej osoby, która mi została. Ubrałam trampki i pobiegłam do domu Renesmee. Stojąc przed drzwiami, wzięłam głęboki oddech i podniosłam dłoń, by zapukać. Ktoś mnie uprzedził. Drzwi otworzyły się, stał w nich wujek Edward.
- Emm Cześć. - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Jest może Ness?
- Jasne. - mrugnął do mnie. - Wchodź. - otworzył drzwi szerzej, dając mi znak, bym weszła. Powoli udałam sie w stronę pokoju Rudej. Weszłam bez pukania. Moja kuzynka siedziała na łóżku z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach. Podniosła wzrok. Delikatnie zamknęłam drzwi i podeszłam bliżej. Renesmee zsunęła słuchawki i uważnie mi się przyjrzała.
- Nie pomyliłaś adresu? - zapytała w końcu.
- Wydaje mi się, że dobrze trafiłam. - moje ręce powędrowały do kieszeni jeansów. Czułam wstyd. Nie do końca wiedziałam czemu. Byłam świadoma, że to częściowo przez moje ostatnie zachowanie, ale to nie było wszystko.
- Instytut zamknęli? - zadrwiła.
- Nie przypominaj. - poprosiłam. - Pokłóciłam się z mamą. Dziwnie się zachowuje..
- Poczekaj! - przerwała mi. - Nie sądzisz, że to nie fair?
- Co? - zmrużyłam oczy.
- Chcę ci pomóc, odtrącasz mnie. Wyciągam dłoń, ubliżasz mi i zwalasz całą winę na mnie. Teraz przychodzisz i wykładasz mi tu żale, bez choćby słowa przeprosin i wyjaśnienia.
- Przepraszam? - wymsknęło mi się.
- Nie. - odłożyła laptopa i słuchawki. - Ty.. Ty w ogóle nie wiesz o co mi chodzi.
- Masz racje. - kiwnęłam głową. - Więc proszę o wyjaśnienie.
- Skoro jesteś tak bystra, myślę że sama do tego dojdziesz.
- Renesmee proszę!
- Nie. - podeszła do mnie i podprowadziła mnie do drzwi. Otworzyła je, wypchnęła mnie i zatrzasnęła je z powrotem. Szłam przed siebie, aż doszłam do drzwi wejściowych. Rzuciłam ciche "Cześć" i ruszyłam dalej. Nie chciałam wracać do domu, więc włóczyłam się po lesie. W końcu przysiadłam na kamieniu. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Zayn'a. Nie dzwoniłam do niego od dnia ich wyjazdu. Do żadnego z nich nie dzwoniłam. Oni do mnie też nie. Ciągle były tylko listy i SMS-y. Wpatrywałam się w jego zdjęcie. Zrobione w dzień urodzin Harry'ego. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi. I tym razem zabrakło mi odwagi. Wybrałam numer Liama i nacisnęłam ikonkę wiadomości.
Ty:
Hej Daddy! Co u ciebie?
Liam:
Cześć. Stare nudy jak zwykle. Chociaż nie... Siostra Louisa nas odwiedziła i ten chodzi cały nabuzowany. Bratersko- siostrzana miłość. 😄
Ty:
Hahahah. Rozumiem.
Liam:
A co u ciebie? Tylko szczerze! Mnie nie oszukasz 😉
Ty:
Jakoś nie mam ochoty o tym pisać, ani nawet myśleć.
Liam:
Nie dam ci spokoju.
Ty:
Kłócę się z wszystkimi dookoła, mama po raz pierwszy wydarła sie na mnie tak, że na dworze rozpętała się burza i teraz siedzę na mokrym kamieniu. Do tego Renesmee wyrzuciła mnie z domu, ojciec i dziadek mnie okłamują. Fajne wakacje, nie?
Liam:
Porozmawiaj z nimi. Innego ratunku nie ma. Nie możesz od tego uciec.
Ty:
Może masz rację.
Liam:
Ja zawsze mam rację. 😁
Ty:
No oczywiście Payno. Dzięki 😘
Liam:
Nie ma sprawy młoda.
Ty:
Staruch się znalazł😂 Dzięki kochany. Muszę już kończyć. Papa
Liam:
Nie ma za co 😊
Liam ma rację. Najpierw rozpaczam i robię wszędzie awantury, potem oczekuje pomocy. Coś ze mną nie tak. Mam jakieś wahania nastrojów. Co ja w ciąży? Trzeba to wszystko naprawić. I chyba wiem od kogo zacznę. Pędem ruszyłam do domu. Wpadłam do salonu, ale na horyzoncie nie było ani mamy, ani taty.
- Nie powinnaś tego robić! - usłyszałam krzyk taty.
- Ale zrobię! - warknęła mama.
- To nie tylko twoja decyzja! Ja też mam coś do powiedzenia!
- Już powiedziałeś. A ja się nie zgadzam Jacob! Rozumiesz?! NIE ZGADZAM! - byłam ciekawa dalszego rozwoju tej kłótni, więc cichutko usiadłam na schodach. Nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi.
- Nie rób mi tego! Ani Dominice!
- To nie ma z wami żadnego związku! Chociaż nie, z tobą ma... Ale decyzję już podjęłam. Przykro mi. - szybko wstałam i pobiegłam na górę. Mama akurat wyszła z pokoju. Chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami.
- Przepraszam! - wybuchłam szczerym płaczem. - Tak bardzo cię przepraszam. Żałuję każdego słowa! - mama bez słowa podeszła i mnie przytuliła.
- To nic, kochanie. To nic. To nie twoja wina. Uwierz, wiem co mówię. I... Obiecaj mi, że bez względu na to co się stanie, nie odwrócisz się od taty. - szeptała.
- Mamo, o czym ty mówisz?
- Nic, nic. Obiecujesz?
- No.. Tak, obiecuje. Ale powiedz o co chodzi.
- Nie naciskaj. Dowiesz się niedługo, tylko nie naciskaj. - westchnęłam i pokiwałam głową
piątek, 21 sierpnia 2015
Rozdział 37 "Carlisle?"
Wpadłam do domu jak oparzona.
- Gdzie jest dziadek? - krzyknęłam.
- Ma dyżur w szpitalu... - usłyszałam głos babci. Szybko wybiegłam z domu i ruszyłam w stronę szpitala. Na recepcji przywitała mnie wredna, sześćdziesięcioletnia baba.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się sztucznie. - Ja do doktora Carlisle'a Cullen'a.
- Co ci dolega? - zapytała uważnie mi się przyglądając.
- Nic. Muszę pilnie porozmawiać ze swoim dziadkiem...
- Dziadkiem?
- Jestem adoptowaną córką jego adoptowanej córki. - wyjaśniłam.
- Renesmee? - kobieta zmarszczyła brwi.
- Dominica! - rzuciłam.
- Co się dzieje? - za mną zjawił się dziadek.
- Bogu dzięki, że jesteś. - odetchnęłam. - Musimy pilnie porozmawiać.
- Chodź. - lekarz uśmiechnął się i zaprowadził mnie do swojego gabinetu.
- Ta kobieta jest straszna... - zapewniłam, zamykając za sobą drzwi. - To prawda. - ukazał swoje lśniące zęby. - Co było tak ważne, że nie mogło poczekać do wieczora?
- Skup się proszę. - uprzedziłam. - Znasz może Andrew McCalisster'a, albo Emmanuel'a Rosev'a?
- Zanim ci odpowiem, bądź łaskawa wyjaśnić, po co ci to wiedzieć?
- Ciekawość? - mruknęłam.
- Za długo jesteś córką swojego ojca, żebym ci wierzył. O co chodzi?
- Najpierw obiecaj, że nikomu nie powiesz. - poprosiłam.
- Obiecuje. - położył prawą dłoń na sercu.
- Oni są tacy jak ja. - wyjaśniłam cicho. - Pół wampiry - pół wilki. Chce po prostu wiedzieć na czym stoję. Ile będę żyć. Jak oni sobie z tym radzą, bądź radzili. Rozumiesz?
- Rozumiem. - przytaknął. - Ale muszę cie rozczarować. Nie znam żadnego z nich.
- Pomyśl! - zaczęłam. - To dla mnie bardzo ważne.
- Niestety. - wzruszył ramionami. - Nie potrafię ci pomoc. Przykro mi.
- Nic, a nic? - upewniłam się.
- Niestety.
- No trudno. - wzruszyłam ramionami. - To cześć. - powoli ruszyłam w stronę wyjścia ze szpitala. Wygląda na to, że nici z moich planów. A już miałam nadzieję. Taką malutką, ale jednak. Wygląda na to, że do końca życia będę żyła w niewiedzy. Byłam tak pogrążona w myślach, że nie zauważyłam przechodnia. Potrąciłam go. Wylądował na ziemi. - Przepraszam! - powiedziałam i wyciągnęłam rękę, by pomóc nieznajomej wstać.
- Nie chciałam, przepraszam, zamyśliłam się...
- Nic się nie stało. - brunetka wstała i otrzepała się.
- Ja... - spojrzałam jej w twarz. Wydawała się znajoma. Te niebieskie oczy. Gdzieś już je widziałam. - My się znamy?
- Nie przypominam sobie. - dziewczyna obdarowała mnie uśmiechem. - Jestem Charlotte.
- Dominica. Jesteś stąd?
- Nie. - pokręciła głową. - Przyjechałam do rodziny. - wydawało mi się, że jest troszkę zmieszana.
- Może znam? - drążyłam. - To małe miasteczko. Wszyscy się znamy.
- Nie sądzę. - odpowiedziała szybko. - Wybacz, ale musze juz iść. Śpieszę się. Do zobaczenia.
- Cześć. - powiedziałam. Obie ruszyłyśmy w swoje strony. Dalej nie mogłam zapomnieć tych niebieskich tęczówek. Były takie znajome, zarazem bliskie. Postanowiłam pójść do Instytutu. Po prostu poczytać.
Byłam tak pochłonięta książkami, że nie zauważyłam późnej godziny. Szybko pobiegłam do domu. Cicho weszłam na górę.
- Nic jej nie powiedziałeś? - usłyszałam głos taty.
- Tak jak prosiłeś. - odparł dziadek. Ta rozmowa staje się coraz bardziej interesująca. - Moim zdaniem powinieneś jej powiedzieć.
- Jeszcze czego? Nie znasz mojej córki? Wpadnie na jakiś bezsensowny pomysł z wyjazdem do Europy.
- Czemu miałabym wyjechać do Europy? - zapytałam, wchodząc do pomieszczenia. Tata odwrócił się w moją stronę.
- Bo... - zaczął. - Ja.. Emm... Tego... No... Carlisle? - spojrzał znacząco na dziadka.
- Jane i Quil wyprowadzili się do Francji, a twój ojciec boi się, że będziesz chciała pojechać do nich. - wyjaśnił z uśmiechem.
- Aha? - czułam, że to nie jest prawda. - Nie musicie się obawiać. Quil potrafi być bardziej opiekuńczy niż ty tato. - ruszyłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że dziadek kłamie. Dowiem się, o co tak naprawdę im chodzi. Oj dowiem sie...
- Gdzie jest dziadek? - krzyknęłam.
- Ma dyżur w szpitalu... - usłyszałam głos babci. Szybko wybiegłam z domu i ruszyłam w stronę szpitala. Na recepcji przywitała mnie wredna, sześćdziesięcioletnia baba.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się sztucznie. - Ja do doktora Carlisle'a Cullen'a.
- Co ci dolega? - zapytała uważnie mi się przyglądając.
- Nic. Muszę pilnie porozmawiać ze swoim dziadkiem...
- Dziadkiem?
- Jestem adoptowaną córką jego adoptowanej córki. - wyjaśniłam.
- Renesmee? - kobieta zmarszczyła brwi.
- Dominica! - rzuciłam.
- Co się dzieje? - za mną zjawił się dziadek.
- Bogu dzięki, że jesteś. - odetchnęłam. - Musimy pilnie porozmawiać.
- Chodź. - lekarz uśmiechnął się i zaprowadził mnie do swojego gabinetu.
- Ta kobieta jest straszna... - zapewniłam, zamykając za sobą drzwi. - To prawda. - ukazał swoje lśniące zęby. - Co było tak ważne, że nie mogło poczekać do wieczora?
- Skup się proszę. - uprzedziłam. - Znasz może Andrew McCalisster'a, albo Emmanuel'a Rosev'a?
- Zanim ci odpowiem, bądź łaskawa wyjaśnić, po co ci to wiedzieć?
- Ciekawość? - mruknęłam.
- Za długo jesteś córką swojego ojca, żebym ci wierzył. O co chodzi?
- Najpierw obiecaj, że nikomu nie powiesz. - poprosiłam.
- Obiecuje. - położył prawą dłoń na sercu.
- Oni są tacy jak ja. - wyjaśniłam cicho. - Pół wampiry - pół wilki. Chce po prostu wiedzieć na czym stoję. Ile będę żyć. Jak oni sobie z tym radzą, bądź radzili. Rozumiesz?
- Rozumiem. - przytaknął. - Ale muszę cie rozczarować. Nie znam żadnego z nich.
- Pomyśl! - zaczęłam. - To dla mnie bardzo ważne.
- Niestety. - wzruszył ramionami. - Nie potrafię ci pomoc. Przykro mi.
- Nic, a nic? - upewniłam się.
- Niestety.
- No trudno. - wzruszyłam ramionami. - To cześć. - powoli ruszyłam w stronę wyjścia ze szpitala. Wygląda na to, że nici z moich planów. A już miałam nadzieję. Taką malutką, ale jednak. Wygląda na to, że do końca życia będę żyła w niewiedzy. Byłam tak pogrążona w myślach, że nie zauważyłam przechodnia. Potrąciłam go. Wylądował na ziemi. - Przepraszam! - powiedziałam i wyciągnęłam rękę, by pomóc nieznajomej wstać.
- Nie chciałam, przepraszam, zamyśliłam się...
- Nic się nie stało. - brunetka wstała i otrzepała się.
- Ja... - spojrzałam jej w twarz. Wydawała się znajoma. Te niebieskie oczy. Gdzieś już je widziałam. - My się znamy?
- Nie przypominam sobie. - dziewczyna obdarowała mnie uśmiechem. - Jestem Charlotte.
- Dominica. Jesteś stąd?
- Nie. - pokręciła głową. - Przyjechałam do rodziny. - wydawało mi się, że jest troszkę zmieszana.
- Może znam? - drążyłam. - To małe miasteczko. Wszyscy się znamy.
- Nie sądzę. - odpowiedziała szybko. - Wybacz, ale musze juz iść. Śpieszę się. Do zobaczenia.
- Cześć. - powiedziałam. Obie ruszyłyśmy w swoje strony. Dalej nie mogłam zapomnieć tych niebieskich tęczówek. Były takie znajome, zarazem bliskie. Postanowiłam pójść do Instytutu. Po prostu poczytać.
Byłam tak pochłonięta książkami, że nie zauważyłam późnej godziny. Szybko pobiegłam do domu. Cicho weszłam na górę.
- Nic jej nie powiedziałeś? - usłyszałam głos taty.
- Tak jak prosiłeś. - odparł dziadek. Ta rozmowa staje się coraz bardziej interesująca. - Moim zdaniem powinieneś jej powiedzieć.
- Jeszcze czego? Nie znasz mojej córki? Wpadnie na jakiś bezsensowny pomysł z wyjazdem do Europy.
- Czemu miałabym wyjechać do Europy? - zapytałam, wchodząc do pomieszczenia. Tata odwrócił się w moją stronę.
- Bo... - zaczął. - Ja.. Emm... Tego... No... Carlisle? - spojrzał znacząco na dziadka.
- Jane i Quil wyprowadzili się do Francji, a twój ojciec boi się, że będziesz chciała pojechać do nich. - wyjaśnił z uśmiechem.
- Aha? - czułam, że to nie jest prawda. - Nie musicie się obawiać. Quil potrafi być bardziej opiekuńczy niż ty tato. - ruszyłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że dziadek kłamie. Dowiem się, o co tak naprawdę im chodzi. Oj dowiem sie...
czwartek, 13 sierpnia 2015
Rozdział 36 " Przecież nie kombinuje! "
Cały lipiec minął mi dość szybko. Ciągłe spanie i rozpaczanie zajmowało mi sporo czasu. W końcu wzięłam się w garść i postanowiłam coś ze sobą zrobić. Wstała z łóżka i podążyłam do łazienki. Przejrzałam się w lustrze. Nawet jak na trupa wyglądam masakrycznie. Doprowadziłam się do porządku i mozolnie zeszłam na dół.
- O, księżniczka zaszczyciła nas swoją obecnością. - rzucił wujek Emmett. Cała rodzina siedziała w salonie. Wszystkie spojrzenia były utkwione we mnie i wszystkie wyrażały współczucie. Odetchnęłam głęboko.
- Ciesz się, że masz zaszczyt być moim wujkiem. - wysiliłam się na uśmiech. - Mieć za siostrzenicę księżniczkę? To się nie często zdarza. Rodzinna narada i to beze mnie? - weszłam w głąb salonu.
- Tak sobie tylko siedzimy. - ciocia Alice wzruszyła ramionami. Nikt inny się nie odezwał.
- Okeey... - usiadłam na wolnym skrawku kanapy, obok dziadka. - Jakoś dziwnie się zachowujecie...
- My? - wujek Emmett sie roześmiał. - Dziewczyno, to ty od miesiąca chodzisz jak trup i albo śpisz, albo płaczesz w poduszkę.
- Może to dlatego, że w połowie jestem trupem, co? - warknęłam. - Nie zauważyłeś?! - rozejrzałam się po twarzach tu obecnych. - Co się z wami wszystkimi dzieje?! - wstałam.
- Proszę usiądź. - poprosiła babcia.
- Po co? - spojrzałam na nią. - Żeby wysłuchiwać tego, jak bardzo macie dość mojego dziecinnego zachowania i ciągłych kłótni z Renesmee? Znosić kazania, jaka to jestem, i pouczenia jaka powinnam być?! Kochana i dobra, jak Ness? Uśmiechnięta?! To powiem wam tyle, że powody, dla których uśmiechałam się każdego dnia od ucha do ucha już nie wrócą. Musicie się z tym pogodzić. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu... - zacisnęłam zęby. - Traktujcie mnie jak powietrze. Tak będzie lepiej. Wy róbcie to, co robiliście dotychczas i mi pozwólcie siedzieć w pokoju i o nic nie pytajcie. - ruszyłam w stronę wyjścia. Nikt nawet mnie nie zatrzymywał. Tym lepiej. Niech oni żyją swoim własnym życiem. Ja mam swoje, chociaż nie... Mojego życia już nie ma. Jest tylko ślepa egzystencja. Ciekawa jestem jak długo będę chodzić po tym świecie. Przecież wilkołaki się starzeją. Co prawda powoli, ale jednak. Nie mogę być jedyną w swoim rodzaju. Ktoś musiał się urodzić taki, jak ja. Pół wilk - pół wampir. Stworzenie zrodzone z wampira i wilka. Tylko jak taką osobę odnaleźć?Poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odebrałam wiadomość.
- O, księżniczka zaszczyciła nas swoją obecnością. - rzucił wujek Emmett. Cała rodzina siedziała w salonie. Wszystkie spojrzenia były utkwione we mnie i wszystkie wyrażały współczucie. Odetchnęłam głęboko.
- Ciesz się, że masz zaszczyt być moim wujkiem. - wysiliłam się na uśmiech. - Mieć za siostrzenicę księżniczkę? To się nie często zdarza. Rodzinna narada i to beze mnie? - weszłam w głąb salonu.
- Tak sobie tylko siedzimy. - ciocia Alice wzruszyła ramionami. Nikt inny się nie odezwał.
- Okeey... - usiadłam na wolnym skrawku kanapy, obok dziadka. - Jakoś dziwnie się zachowujecie...
- My? - wujek Emmett sie roześmiał. - Dziewczyno, to ty od miesiąca chodzisz jak trup i albo śpisz, albo płaczesz w poduszkę.
- Może to dlatego, że w połowie jestem trupem, co? - warknęłam. - Nie zauważyłeś?! - rozejrzałam się po twarzach tu obecnych. - Co się z wami wszystkimi dzieje?! - wstałam.
- Proszę usiądź. - poprosiła babcia.
- Po co? - spojrzałam na nią. - Żeby wysłuchiwać tego, jak bardzo macie dość mojego dziecinnego zachowania i ciągłych kłótni z Renesmee? Znosić kazania, jaka to jestem, i pouczenia jaka powinnam być?! Kochana i dobra, jak Ness? Uśmiechnięta?! To powiem wam tyle, że powody, dla których uśmiechałam się każdego dnia od ucha do ucha już nie wrócą. Musicie się z tym pogodzić. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu... - zacisnęłam zęby. - Traktujcie mnie jak powietrze. Tak będzie lepiej. Wy róbcie to, co robiliście dotychczas i mi pozwólcie siedzieć w pokoju i o nic nie pytajcie. - ruszyłam w stronę wyjścia. Nikt nawet mnie nie zatrzymywał. Tym lepiej. Niech oni żyją swoim własnym życiem. Ja mam swoje, chociaż nie... Mojego życia już nie ma. Jest tylko ślepa egzystencja. Ciekawa jestem jak długo będę chodzić po tym świecie. Przecież wilkołaki się starzeją. Co prawda powoli, ale jednak. Nie mogę być jedyną w swoim rodzaju. Ktoś musiał się urodzić taki, jak ja. Pół wilk - pół wampir. Stworzenie zrodzone z wampira i wilka. Tylko jak taką osobę odnaleźć?Poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odebrałam wiadomość.
Renesmee:
Znów strzelasz fochy?
O co poszło tym razem?
Chcesz porozmawiać?
Wiesz, gdzie mnie szukać...
Ty:
Odczep się!
Rensesmee:
Nie. Idę cię szukać.
Wiesz, ze prędzej, czy później cię znajdę.
Ty:
Odpieprz się ode mnie i od moich spraw!
Mam cię dosyć!
Chcesz się bawić w mamusię, to powiedz Lucas'owi,
a mi daj święty spokój.
Nikt cię o twoją "pomoc" nie prosił!!!
Wygląda na to, że przynajmniej chwilowo mam ją z głowy. Zadowolona schowałam telefon i ruszyłam w miejsce, które od dobrego miesiąca staje się dla mnie prawdziwym domem.
*
W Instytucie jak zwykle panował mrok. Skierowałam się do mojego ulubionego miejsca: biblioteki. Przechadzałam się po niej, czytając tabliczki przy każdym z regałów. "Anioły", "Demony", "Powstanie świata", "Listy Razjela"... Właściwie nie miałam pojęcia, czego szukam. Po chwili pewna półka przykuła moją uwagę. " Istoty pół - krwi "
- Bingo! - szepnęłam sama do siebie. Wyjęłam pierwszą książkę z brzegu. Wyglądała na taki, jakby spis... Tytuł pierwszego rozdział to "Pół - wampiry pół - ludzie". Kilka kartek dalej pod tytułem " Pół - czarodzieje pół - wampiry" widniały kolejne nazwiska. Wertowałam tak całą księgę, aż w końcu znalazłam "Pół - wampiry pół - wilkołaki" Widniały tam tylko cztery nazwiska. W tym ostatnie... moje? Przejechałam palcem po napisie. Wygląda na to, że ta książka sama się pisze? Przecież to niemożliwe... Z resztą. Na tym świecie chyba wszystko jest możliwe. Podsumowując mam nazwiska trzech osób, których w ogóle nie znam. I bardzo możliwe, że są porozrzucane na różnych kontynentach. Znam tylko dwie osoby, które mogą mi pomóc.
- W Biedronce mieszkasz? - rzucił. - Drzwi!
- Daruj sobie, nie jesteś u siebie. - warknęłam.
- Ty tez nie.
- Nie pyskuj do wyższych stopniem, Call. - wytknęłam na niego język.
- To, że jesteś córka Jacob'a nie zmienia faktu, że ja jestem jego ulubieńcem i zastępcą. - wyszczerzył się.
- Jak już trafnie zauważyłeś jestem jego córką i drugą najważniejszą osobą należąca do Czarnej Watahy, więc możesz mi buty czyścić. A co do zastępcy możesz być co najwyżej zastępcą mojego zastępcy, bo to ja jestem zastępcą taty...
- Pokaż mi to na papierku.
- Dobra, koniec zabawy. Gdzie dziadek?
- W garażu, a gdzie może być? - prychnął. - Młode, a głupie...
- Idiota... - syknęłam i pobiegłam do garażu. - Dziadku! - zawołałam, widząc tatę mojego taty, który rozmawiał o czymś z panem Charlie'm. - Cześć. - schowałam książkę za plecami.
- O! - policjant spojrzał na mnie. - Cześć Dominica. - w odpowiedzi posłałam mu nikły uśmiech.
- Miło cię widzieć. - dostrzegłam ciepło w oczach dziadka.
- To ja już... - komendant wskazał drzwi i wyszedł z pomieszczenia.
- Musisz mi pomóc... - wypaliłam. Szybko otworzyłam księgę na wcześniej zaznaczonej stronie. - Znasz któregoś z nich? Andrew McCalisster, Emmanuel Rosev, Elijah Wood? To bardzo ważne. Zastanów się.
- Elijah Wood... To kuzyn naszych przodków. Kuzyn mojego pradziada. Pochodził z linii Aetary.
- Cholera... Czyli nie żyje?
- Już ze dwieście lat. Tak właściwie, to po co ci te informacje?
- Czysta ciekawość... - mruknęłam.
- Myślę, że co do dwóch pozostałych, to Carlisle może coś wiedzieć. Leć do niego. - uśmiechnął się. - A jak już się dowiesz proszę nie kombinować i przyjść do mnie.
- Przecież nie kombinuje! - oburzyłam się.
- Moja droga wrodziłaś się w swojego tatę. On dzień w dzień przyciągał kłopoty. A teraz już biegnij.
- Dzięki, cześć. - pobiegłam do wyjścia ze szczerym uśmiechem na twarzy.
*
- Cześć dziadku! - wparowałam do domu dziadka, potykając się o własne nogi. Zatrzymałam się w małym salonie. Na kanapie siedział nie kto inny jak zadowolony Embry.- W Biedronce mieszkasz? - rzucił. - Drzwi!
- Daruj sobie, nie jesteś u siebie. - warknęłam.
- Ty tez nie.
- Nie pyskuj do wyższych stopniem, Call. - wytknęłam na niego język.
- To, że jesteś córka Jacob'a nie zmienia faktu, że ja jestem jego ulubieńcem i zastępcą. - wyszczerzył się.
- Jak już trafnie zauważyłeś jestem jego córką i drugą najważniejszą osobą należąca do Czarnej Watahy, więc możesz mi buty czyścić. A co do zastępcy możesz być co najwyżej zastępcą mojego zastępcy, bo to ja jestem zastępcą taty...
- Pokaż mi to na papierku.
- Dobra, koniec zabawy. Gdzie dziadek?
- W garażu, a gdzie może być? - prychnął. - Młode, a głupie...
- Idiota... - syknęłam i pobiegłam do garażu. - Dziadku! - zawołałam, widząc tatę mojego taty, który rozmawiał o czymś z panem Charlie'm. - Cześć. - schowałam książkę za plecami.
- O! - policjant spojrzał na mnie. - Cześć Dominica. - w odpowiedzi posłałam mu nikły uśmiech.
- Miło cię widzieć. - dostrzegłam ciepło w oczach dziadka.
- To ja już... - komendant wskazał drzwi i wyszedł z pomieszczenia.
- Musisz mi pomóc... - wypaliłam. Szybko otworzyłam księgę na wcześniej zaznaczonej stronie. - Znasz któregoś z nich? Andrew McCalisster, Emmanuel Rosev, Elijah Wood? To bardzo ważne. Zastanów się.
- Elijah Wood... To kuzyn naszych przodków. Kuzyn mojego pradziada. Pochodził z linii Aetary.
- Cholera... Czyli nie żyje?
- Już ze dwieście lat. Tak właściwie, to po co ci te informacje?
- Czysta ciekawość... - mruknęłam.
- Myślę, że co do dwóch pozostałych, to Carlisle może coś wiedzieć. Leć do niego. - uśmiechnął się. - A jak już się dowiesz proszę nie kombinować i przyjść do mnie.
- Przecież nie kombinuje! - oburzyłam się.
- Moja droga wrodziłaś się w swojego tatę. On dzień w dzień przyciągał kłopoty. A teraz już biegnij.
- Dzięki, cześć. - pobiegłam do wyjścia ze szczerym uśmiechem na twarzy.
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Krótkie ogłoszenie..?
Nwm czy to ogłoszenie, ale raczej może... zaproszenie. O tak. To brzmi lepiej. A więc założyłam nowego bloga. Próbowałam pisać o czymś, nie związanym z nadnaturalnym światem, ale nie za dobrze mi to wyszło więc... Oto nowy blog z dodatkiem świata wampirów. Nie jest to jednak kontynuacja żadnej książki, czy też filmu. To taka inna historia, gdzie ewentualnie wystąpią nic nie znaczące powiązania z innym książkami. Jeśli ktoś z Was ma ochotę przeczytać, zapraszam Different
sobota, 8 sierpnia 2015
Rozdział 35 " Wyjechał przez nas "
_Oczami Renesmee_
- Myślisz, że to dobry ruch? - zapytał Lucas, gdy właśnie kończyłam pisać list do Aramisa.
- Nie myślę. - odwróciłam się do niego, machając kopertą. - Ja to wiem. - uśmiechnęłam się zwycięsko.
- Wydaje mi się, że już dość namieszaliśmy w ich życiu. To, co powiedzieliśmy, co się stało...
- Luke! - przerwałam mu, wstając. - Uwierz, że robimy to tylko i wyłącznie dla ich dobra.
- Aramisa i Niki. - kiwnął głową. - Co z Zayn'em?
- Jeśli mam być szczera, to ten facet mi zwisa i powiewa. Przykro mi, ale taka prawda. Próbowałam go polubić, ale się nie udało. Dlatego dobrze, że wyjechał.
- Wyjechał przez nas.
- Wyjechał przez samego siebie. Nie trzeba było rozkochiwać w sobie Niki. A teraz koniec tego tematu. Dawaj tu tą twoją sowę i niech zaniesie to Aramisowi.
- No dobrze. - wstał i otworzył klatkę białej sowy. Przywiązał jej kopertę do nóżki. Po chwili ptak opuścił dom Lucasa.
- Niebawem wszystko się ułoży. - powiedziałam, przytulając się do mojego ukochanego.
_ Oczami Niki_
Tik, tak. Tik, tak. TIK, TAK!
Ten cholerny czas leci, a ja dalej stoję w miejscu! Rozmyślam i coraz to bardziej pogłębiam się w smutku i rozpaczy. Może by tak gdzieś wyjść? Tylko gdzie? Do miejsca, które tak bardzo nie boli. Jest szczęśliwe, mimo wspomnień związanych z Nimi. Nagle w mojej głowie pojawił się pomysł. Instytut. To tam poraz pierwszy poznałam ich historię. To tam dowiedziałam się jakimi ludźmi są. Tam widziałam ich prawdziwe oblicza. Zabrałam telefon i wybiegłam z domu, rzucając tylko szybkie 'Wychodzę'. Biegłam ile sił w nogach do miejsca, w którym wszystko naprawdę się rozpoczęło. Stanęłam przed gmachem Instytutu. Nie tracąc ani chwili pchnęłam ogromne drzwi. Żadnych czarów, zabezpieczeń. Wygląda na to, że gdy znikają Nocni Łowcy, ich magia znika razem z nimi.
Znalazłam się na środku wielkiego holu, znajomego holu. W środku było ciemno, ale ja nie potrzebowałam światła. Powoli ruszyłam do pokoju Liam'a. Otworzyłam drzwi i tylko zerknęłam. Zostały piękne, rzeźbione ornamenty, lecz zniknęła dusza tego pokoju. Zahaczyłam tez o pokój Niall'a. Uroczego blondyna. Czerwień, która kiedyś jarzyła się swoim blaskiem, wyblakła. Portrety na ścianach pokoju Lou zniknęły, tak samo jak puszyste poduchy z łóżka Hazzy. Jako ostatni znów zwiedziłam pokój Zayn'a. Podeszłam do biurka i otworzyłam jedyną szufladę. To, co tam zobaczyłam, troszkę mnie zdziwiło. Plik kopert. Wzięłam pierwszą z góry. Była otwarta
Wyciągnęłam list i zaczęłam czytać na głos:
- Zayn, pozwolisz że daruje sobie zwroty grzecznościowe, chce przejść do rzeczy. Odwal się od mojej kuzynki raz na zawsze. Ona będzie żyć szczęśliwie z Aramisem, a ty nie powinieneś mieszać w ich życiu. - szybko wzięłam kolejną kartkę. - Nie rozumiesz, jak bardzo się o nią martwię? Nie chce, żeby przeżywała twoją śmierć, kiedy te twoje demony cie ukatrupią... Jesteś nikim. - nie mogłam dalej przez to przebrnąć. Wzięłam te dwie kartki ze sobą i ruszyłam do biblioteki. Zgarnęłam pierwsze pięć książek z półki i udałam się do wyjścia. Pędem pobiegłam do domu Ness.
- Jest Ness?! - wpadłam do kuchni.
- Akurat wróciła od Lucasa. - ciocia Bella wskazała kciukiem pokój Rudej.
- Co to jest?! - wysyczałam, rzucając jej te dwa listy przed twarz.
- Niki ja...
- No? - uniosłam brew. - Co masz ma swoje usprawiedliwienie?! Słucham?!
- Chciałam dobrze. Nie miałam zamiaru patrzeć jak przez niego cierpisz.
- Cierpię? - krzyknęłam. - Dziewczyno on mnie uszczęśliwiał! To ty wszystko spieprzyłaś!
- Uszczęśliwiał?! - warknęła i podeszła do mnie. - Spójrz jak ty wyglądasz! Teraz dopiero cierpisz! To przed takim stanem chciałam cie uchronić!
- To ty mnie do niego doprowadziłaś!
- Wiesz, że to nieprawda. - jej głos był już całkiem opanowany. - To oni zostawili cie samą, bez słowa wyjaśnienia, bez jakiejkolwiek pomocy. Całkiem samą. Na pastwę losu. Spójrz prawdzie w oczy . Tylko ja ci zostałam. - wsłuchałam się w jej słowa i doszłam do wniosku, że ma racje. Tylko ona mi została. Nie mogę stracić i jej. Najzwyczajniej w świecie wpadłam w jej ramiona i zaczęłam płakać jak małe dziecko.
- Będzie dobrze słyszysz? - szeptała mi do ucha. - Tylko pozwól mi działać.
- Działać? - spjrzałam na nią.
- Pozwól mi sprowadzić tu Aramisa z powrotem.
- Nie! - odsunęłam się od niej. - Jak długo możesz wałkować ten sam temat?
- Ale...
- Nie! Niepotrzebnie przyszłam. - zaczęłam kierować się w stronę drzwi.
- Poczekaj! - chwyciła mnie za rękę. - Nie kłóćmy się.
- Gdyby nie twoje wybryki, żadnych kłótni by nie było. - wyrwałam jej rękę.
- To teraz to moja wina?
- Mniej więcej. - kiwnęłam głową.
- Dobrze, nieważne. Tylko odpowiedz mi na jedno pytanie.
- Jakie? - westchnęłam.
- Czemu nie chcesz pozwolić mu na powrót? Czego tak bardzo się boisz?
- Daj spokój. - odwróciłam się.
- Czego? - krzyknęła.
- Zawodu. - szepnęłam. - Kolejnych rozczarowań i bólu nie do ukojenia. - dokończyłam i wyszłam.
niedziela, 2 sierpnia 2015
Rozdział 34 "Ty się nigdy nie odczepisz!"
Od dwóch tygodni moje życie to istna rutyna. Pobudka, list do chłopaków, jedzenie i spanie. I tak w kółko. Od wyjazdu jeszcze ani razu nie zadzwoniłam do żadnego z nich. Boję się usłyszeć głos, mając świadomość, że być może już nigdy nie usłyszę jego właściciela. Właśnie leżałam na łóżku, gdy do pokoju wszedł tata. Zamknął drzwi i usiadł na rogu.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał. - Od dwóch tygodni zachowujesz się jak zombie. Jesz i pijesz tylko z konieczności. Nigdzie nie wychodzisz. Masz wakacje. Wyjdź gdzieś z Ness. Wypruwa sobie żyły, wymyślając różne atrakcje, a ty tylko...
- Jeśli znów masz zamiar rozczulać się nad tym, jaka to ja jestem zła, a Renesmee wspaniała, to lepiej wyjdź. - odwróciłam się tak, że leżałam teraz na brzuchu.
- Martwię się o ciebie. Mama też. Czemu nie chcesz ze mną o tym porozmawiać? - pogłaskał mnie po włosach. - Przecież kiedyś byliśmy tak blisko.
- Nie zrozumiesz. - wzruszyłam ramionami, nadal wtulając się w poduszkę.
- Chociaż spróbuje. - spojrzałam na tatę, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. W sumie to nie mam nic do stracenia. Opowiedziałam mu wszystko. Nic nie pomijałam. Nawet walki w lesie.
- Bałaś się, że nie zrozumiem. - zaczął, gdy ze łzami w oczach skończyłam mówić o pustce, jaką czuję. - Doskonale wiem, co teraz czujesz.
- Jak to? - wtuliłam się w niego mocniej.
- Twoja mama i ja. Nie od razu byliśmy cudowną parą...
- Wyjaśnij... - zachęciłam. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałam z rodzicami jak to z nimi było. Nic nie wiedziałam.
- Twoja mama od drugiej gimnazjum miała chłopaka. Ben'a. Bardzo się kochali. Natomiast ja i mama byliśmy tylko przyjaciółmi. Była mi siostrą. Potem zjawili się Cullen'owie. Jeszcze wtedy miałem ich za wrogów. Twoja mama zaprzyjaźniła się z nimi. Bałem się o nią, dlatego próbowałem przemówić jej do rozsądku, aby trzymała się od nich z daleka. Problem w tym, że byłem pozbawiony kilku argumentów. Mianowicie nie mogłem powiedzieć "Uważaj, to wampiry! Chwila nieuwagi i wyssą ci krew!". Twoja mama, jak wiesz, to uparta istota. Zerwaliśmy ze sobą kontakt. Byłem wtedy w rozsypce. Zachowywałem się jak ty, albo i gorzej. Wtedy zjawiła się ciocia Bella. Wmówiłem sobie, że ją kocham. Jednak nie było to prawdą. Twoja mama została przemieniona przez James'a. Tego samego, który polował na ciocie Bellę. James twoją mamę zmienił, a jej ukochanego zabił. Przeżywała to bardzo mocno. Tego wieczora, kiedy to się stało Ben odprowadzał ją do domu. Natknęli się na głodnego James'a. Potem znalazł ich Edward. W czasie kiedy twoja mama przeżywała stratę Ben'a, miłość Edwarda i Belli kwitła. Podczas bitwy z Victorią zostałem ranny. To doskonale pamiętasz, bo ciągle mi wypominasz. Kiedy połamany leżałem w łóżku twoja mama przychodziła do mnie. I tak odbudowaliśmy nasze relacje, był ślub i ty.
- Jaki z tego morał?
- Taki, że prawdziwej miłości nie zniszczy choćby nie wiem jak długa rozłąka. - ucałował mnie w czubek głowy. - Chociaż wolałbym, żebyś chłopców zostawiła w spokoju na jeszcze tak z 20 lat..
- Tato...
- Dobrze, dobrze. 10?
- Nie. - zaśmiałam się. To chłopcy zostawili mnie...
- Uparta jesteś.
- Jak mama. - wzruszyłam ramionami.
- Jake! Jacob!! - usłyszeliśmy z dołu krzyk mamy.
- O! O wampirze mowa.. - westchnął tata. - Ciekawe, co znów zrobiłem. - mruknął i pobiegł do mamy.
- Ty! - do pokoju wpadła Ness. Liczyłam na chwilę spokoju, a tu proszę. Nic z tego.
- Ja. Dominica Veronica Black. Co dalej? - zapytałam poirytowana i opadłam na łóżko.
- Przeczytaj choć jeden! - poprosiła Ruda i położyła obok mnie kolejny stos listów. - Jeden... - pisnęła.
- Potem dasz mi spokój ?! - warknęłam. Kiwnęła głową. Sięgnęłam po pierwszy list z góry.
Aramis
- Zadowolona? - spojrzałam na Ness, gdy skończyłam czytać te wypociny. Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do śmietnika.
- Ej! - spojrzała na mnie jak na idiotkę. - Co ty wyrabiasz?
- Wyrzucam śmieci.
- Odpisz mu.
- Nie!
- Odpisz, to się odczepię.
- Ha ha ha... Ty się nigdy nie odczepisz. - powiedziałam poważnie.
- Obiecuję, że ja już nie będę do niego pisać. Tylko ty odpisz. - poprosiła.
- Kartkę... - wycedziłam. Renesmee otworzyła szufladę biurka i wyjęła pierwszą, lepszą kartkę oraz długopis. Przez chwilę zastanawiałam się, co mu napisać. Prawdę? W końcu wyskrobałam COŚ. Ale nie wiem, czy można to nazwać listem.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał. - Od dwóch tygodni zachowujesz się jak zombie. Jesz i pijesz tylko z konieczności. Nigdzie nie wychodzisz. Masz wakacje. Wyjdź gdzieś z Ness. Wypruwa sobie żyły, wymyślając różne atrakcje, a ty tylko...
- Jeśli znów masz zamiar rozczulać się nad tym, jaka to ja jestem zła, a Renesmee wspaniała, to lepiej wyjdź. - odwróciłam się tak, że leżałam teraz na brzuchu.
- Martwię się o ciebie. Mama też. Czemu nie chcesz ze mną o tym porozmawiać? - pogłaskał mnie po włosach. - Przecież kiedyś byliśmy tak blisko.
- Nie zrozumiesz. - wzruszyłam ramionami, nadal wtulając się w poduszkę.
- Chociaż spróbuje. - spojrzałam na tatę, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. W sumie to nie mam nic do stracenia. Opowiedziałam mu wszystko. Nic nie pomijałam. Nawet walki w lesie.
- Bałaś się, że nie zrozumiem. - zaczął, gdy ze łzami w oczach skończyłam mówić o pustce, jaką czuję. - Doskonale wiem, co teraz czujesz.
- Jak to? - wtuliłam się w niego mocniej.
- Twoja mama i ja. Nie od razu byliśmy cudowną parą...
- Wyjaśnij... - zachęciłam. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałam z rodzicami jak to z nimi było. Nic nie wiedziałam.
- Twoja mama od drugiej gimnazjum miała chłopaka. Ben'a. Bardzo się kochali. Natomiast ja i mama byliśmy tylko przyjaciółmi. Była mi siostrą. Potem zjawili się Cullen'owie. Jeszcze wtedy miałem ich za wrogów. Twoja mama zaprzyjaźniła się z nimi. Bałem się o nią, dlatego próbowałem przemówić jej do rozsądku, aby trzymała się od nich z daleka. Problem w tym, że byłem pozbawiony kilku argumentów. Mianowicie nie mogłem powiedzieć "Uważaj, to wampiry! Chwila nieuwagi i wyssą ci krew!". Twoja mama, jak wiesz, to uparta istota. Zerwaliśmy ze sobą kontakt. Byłem wtedy w rozsypce. Zachowywałem się jak ty, albo i gorzej. Wtedy zjawiła się ciocia Bella. Wmówiłem sobie, że ją kocham. Jednak nie było to prawdą. Twoja mama została przemieniona przez James'a. Tego samego, który polował na ciocie Bellę. James twoją mamę zmienił, a jej ukochanego zabił. Przeżywała to bardzo mocno. Tego wieczora, kiedy to się stało Ben odprowadzał ją do domu. Natknęli się na głodnego James'a. Potem znalazł ich Edward. W czasie kiedy twoja mama przeżywała stratę Ben'a, miłość Edwarda i Belli kwitła. Podczas bitwy z Victorią zostałem ranny. To doskonale pamiętasz, bo ciągle mi wypominasz. Kiedy połamany leżałem w łóżku twoja mama przychodziła do mnie. I tak odbudowaliśmy nasze relacje, był ślub i ty.
- Jaki z tego morał?
- Taki, że prawdziwej miłości nie zniszczy choćby nie wiem jak długa rozłąka. - ucałował mnie w czubek głowy. - Chociaż wolałbym, żebyś chłopców zostawiła w spokoju na jeszcze tak z 20 lat..
- Tato...
- Dobrze, dobrze. 10?
- Nie. - zaśmiałam się. To chłopcy zostawili mnie...
- Uparta jesteś.
- Jak mama. - wzruszyłam ramionami.
- Jake! Jacob!! - usłyszeliśmy z dołu krzyk mamy.
- O! O wampirze mowa.. - westchnął tata. - Ciekawe, co znów zrobiłem. - mruknął i pobiegł do mamy.
- Ty! - do pokoju wpadła Ness. Liczyłam na chwilę spokoju, a tu proszę. Nic z tego.
- Ja. Dominica Veronica Black. Co dalej? - zapytałam poirytowana i opadłam na łóżko.
- Przeczytaj choć jeden! - poprosiła Ruda i położyła obok mnie kolejny stos listów. - Jeden... - pisnęła.
- Potem dasz mi spokój ?! - warknęłam. Kiwnęła głową. Sięgnęłam po pierwszy list z góry.
Droga Dominico!
Siedzę dalej w tej mojej rodzinnej dziurze, która zwała się kiedyś Twierdzą Muszkieterów. Teraz przechrzczono ją na Twierdze D'Artagnan'a, sam nie wiem czemu. Moim zdaniem to Atos był najlepszym szermierzem z nas. Nikt nie mógł mu dorównać.
Wracając...
Siedzę sobie tutaj, od czasu do czasu poluje na niedźwiedzie. Żyć nie umierać. Jeśli można tak powiedzieć.
Wychowałem się tutaj, więc miło tak wrócić do rodzinnych stron. Pamiętam, że gdy jeszcze byłem 16-letnim chłopcem, wyobrażałem sobie siebie za parędziesiąt lat. Obok mnie piękna żona, biegające dzieci, albo i wnuki. Nikłe marzenia... Skończyłem jako wiecznie młody, samotny wampir. Ciekawe, co?
Jak co dzień ciekaw jestem, co u ciebie? Jak ci się układa z Wayn'em? Wreszcie odnalazłaś szczęście? Mam taką nadzieje. Wiem, że robię to w każdym liście, bo wciąż mam nadzieje. Proszę. Odpisz Niki. Napisz, jak się czujesz, co u ciebie słychać.
Na wieczność twój.
Aramis
- Zadowolona? - spojrzałam na Ness, gdy skończyłam czytać te wypociny. Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do śmietnika.
- Ej! - spojrzała na mnie jak na idiotkę. - Co ty wyrabiasz?
- Wyrzucam śmieci.
- Odpisz mu.
- Nie!
- Odpisz, to się odczepię.
- Ha ha ha... Ty się nigdy nie odczepisz. - powiedziałam poważnie.
- Obiecuję, że ja już nie będę do niego pisać. Tylko ty odpisz. - poprosiła.
- Kartkę... - wycedziłam. Renesmee otworzyła szufladę biurka i wyjęła pierwszą, lepszą kartkę oraz długopis. Przez chwilę zastanawiałam się, co mu napisać. Prawdę? W końcu wyskrobałam COŚ. Ale nie wiem, czy można to nazwać listem.
Cześć!
Prosiłeś, wielokrotnie prosiłeś, o odpowiedź. Oto ona. Chcę, żebyś wiedział, że przeczytałam tylko jeden z twoich listów. Jak się za pewne domyślasz, pod przymusem Renesmee. A właśnie, A propos Renesmee. Z łaski swojej przestań z nią knuć, dobrze? Będę bardzo wdzięczna. Teraz odpowiem na twoje pytania: U mnie wszystko dobrze. Z Zayn'em układa mi się rewelacyjnie. Odnalazłam szczęście BEZ ciebie i mam nadzieje, że tak zostanie. (Nie bierz tego do siebie... Albo bierz. Jak chcesz.) Czuję się świetnie. To tyle. Z pewnością słyszałeś już o tej całej historii z Wyrocznią. Wiedz, że mimo wszystko nie traktuje tego poważnie. Zniknąłeś z mojego życia i zostańmy przy tym. Tak będzie lepiej. Nie pisz już, proszę.
Dominica
***
No i wracam do Was z kolejnym rozdziałem. Dziś akurat mam paskudny humor, więc wczułam się bardziej w sytuację Niki i stworzyłam krótki filmik. Mam nadzieję, że przybliży on Wam jej uczucia. To chyba tyle... Miłego czytania i oglądania ;*
Subskrybuj:
Posty (Atom)