sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 9

_Oczami ViVi_
Przez całą noc siedziałam z Nikki. Bałam się, że Jane straci kontrolę. Na szczęście nie zbliżała się do pokoju małej. Dziś święta... Szczerze? Boję się jak to będzie wyglądać. Mieliśmy pójść na polowanie wszyscy razem. Może to i dobry pomysł... Jacob zostanie z Ness i Nikki, a Jane pójdzie z nami. Wiem jedno. Nie spuszczę jej z oczu przez całe święta. Do pokoju wszedł Edward:
- Nie przesadzasz aby?
- Nie wiem o co ci chodzi...
- Wiesz, wiesz.
- Lubisz grzebać w moim mózgu co?
- Hobby.. - uśmiechnął się. - Spójrz za okno. Jesteś wściekła na Jane... Na dworze szaleje burza. To chyba nie przeze mnie?
- Twoja wścibskość wszystkich wkurza... Masz wyjaśnienie!
- Aj tam... Wścibskość... Rozumiem, że boisz się o swoją rodzinę, ale Jane nie jest aż taka zła. Czytałem w jej myślach. Ona na serio chce się zmienić i... - zaciął się.
- Co i?
- I... nieważne...
- Ważne! Gadaj...
- Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz... Nawet Jake'owi.
- No dobra...
- Ona się chyba zakochała....
- Że, wścibski wampirze, co?! - wstałam i podeszłam do niego. Zaśmiał się.
- Ona postrzega Quila jako...
- Quila?!
- Ciszej, obudzisz małą...
- Quila?! Jane i Quil? - ściszyłam głos.
- Na to wygląda.
- Walnij mnie, bo w to nie wierze...
- Lepiej nie.. Jeszcze se u Jacoba nagrabię... - przerwał nam ziew mojej córki.
- Choinka! - krzyknęła, odrzuciła kołdrę i popędziła na dół. Zamierzałam pójść za nią, ale Edward chwycił mnie za ramię.
- Popadasz w paranoje... - szepnął.
- Wcale nie! - sprzeciwiłam się.
- Chciałaś za nią iść...
- A wcale, że nie!
- To po co chciałaś iść?
- Obudzić Jacoba... - wycedziłam bez przekonania.
- To idź.
- No IDE... - poszłam do pokoju Jake'a, by go zbudzić. Wystarczyło tylko pogłaskać go po policzku.
- Hmm.. To lepsze niż kubeł zimnej wody... - mruknął wyłażąc spod kołdry. W tej samej chwili usłyszeliśmy krzyk Nikki. Zeszłam na dół, by zobaczyć co się stało. Byłam przygotowana do rozerwania Jane na strzępy. Zamiast tego stanęłam jak wryta.. W salonie zamiast fortepianu  Edwarda stała wielka kolorowa choinka, a obok niej Jane.
- Pomyślałam, że ci się spodoba.. - zwróciła się do Domi.
- Jest piękna! Przepiękna! Cudowna! Dziękuję ciociu! - mała podbiegła i przytuliła Jane. Ta, choć lekko zdziwiona, odwzajemniła uścisk. Za moimi plecami stanął Jake.
- Ja śnie? - zapytał widząc to samo co ja.
- Nie... - mruknęłam.
- Walnij mnie, bo w to nie wierze... - odwróciłam się i wyrwałam mu pęk włosów.
- Auć! - zawył.
- Teraz wierzysz? - zapytałam. Kiwnął głową i poszedł na górę. Do salonu wszedł Emmett.
- Siostrzyczko droga ogarnij się! - zażądał.
- Co znowu?! - zapytałam mierząc go wzrokiem.
- Na dworze szaleje burza, a mnie omal piorun nie trafił! Możesz przestać się wściekać?
- Zobaczę co da się zrobić. - uśmiechnęłam się. Do pokoju wszedł Jasper.
- Gotowi na polowanie? - kiwnęłam głową i odwróciłam się w stronę blondyna. Zgarnęłam po drodze Eda i po chwili wszystkie wampiry były na werandzie.
- Panie na wschód, my na zachód... - zaproponował Emmett.
- A ty i panie to co innego? - zakpił Jasper.
- Chłopcy! - skarciła ich Esme.
- Głodna jestem... - mruknęła Alice. - Chodźcie.. - Ja i Bella odłączyłyśmy się od Esme, Rose, Alice i Jane i pobiegłyśmy dalej.
- Boisz się? - zapytała Bella.
- Tak... - odpowiedziałam bez namysłu.
- Widzę, że nie jestem sama.. Edward sądzi, że Jane na prawdę chce się zmienić i nie zamierza atakować ludzi. Chce zasłużyć na wstąpienie do rodziny...
- Rozmawiałam o tym z Edem, ale... mimo wszystko... Rozumiesz...
- Tak. Rozumiem doskonale... To co? Najedzona? Wracamy? - po 10 minutach doszłyśmy do Rose, a później odnalazłyśmy chłopaków. Okazało się, że Alice, Jane i Esme wróciły szybciej do domu. Esme chciała przygotować jakąś ucztę dla Jacoba, Billy'ego, Ness i Nikk. Uwielbia gotować, a ma do tego tak mało okazji. Gdy byłam człowiekiem jadałam jej potrawy. Były naprawdę przepyszne. Szkoda, że teraz jak je widzę, to zbiera mi się na wymioty. Ale opłatek zjem... Każdy z nas zje choć  trochę. Według Edwarda to nie ma najmniejszego sensu, bo my i tak nie mamy dusz. Moim zdaniem to bzdura. Nawet najpodlejsza istota na tej ziemi ma duszę. Dodatkowo nikt z nas nie miał wyboru. Staliśmy się wampirami, czy to się nam podoba, czy nie... Zastaliśmy Jane, Jacoba, Alice, Rose, Nikki i Ness grających na PlayStation. Dołączyłam do nich. Zeszło nam do 16. O tej godzinie wszyscy zaczęli przygotowywać się do wigilijnej kolacji. Umyłam Domi i przebrałam. Gotowi we trójkę zeszliśmy na dół. Pod choinką stała masa prezentów. Nic dziwnego. Nasza rodzina liczy już 13 osób. 13 osób w jednym domu... a 14-sta miała przybyć. Stół prezentował się idealnie. Dawniej, gdy mieszkałam z rodzicami, tyle potraw starczyło na 3 dni świętowania dla 5 osób, ale teraz wiem, że na jutro już nic nie zostanie. To te wilcze żołądki... O 17:30 przybył Billy. Wszyscy stanęliśmy wokół wigilijnego stołu. Zaczęło się składanie życzeń, uściski, buziaczki. Pomijając fakt, że Emmett prawie mnie zgniótł, Jacob wycałował za wszystkie czasy, a Esme poleciało kilka łez, było całkiem, całkiem. Przełamałam się i podeszłam nawet do Billy'ego. Zobaczyłam na jego twarzy szeroki uśmiech. Przez chwilę zastanawiałam się czy podejść do Jane, ale ona zrobiła to pierwsza.
- Życzę ci... - zaczęła. - Aby twoje życie zawsze było takie pełne miłości, wzajemnego zaufania... I abyś potrafiła też zaufać mi. Wiem, że przyjdzie to z czasem, ale... Naprawdę chcę się zmienić...
- Jane ja... Mam nadzieję że rozumiesz moje obawy... - powiedziałam, ułamałyśmy troszkę opłatka i na tym się skończyło. Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć... Patrzyliśmy jak Billy, Jake, Ness i Nikki wcinają.
- Pora na śpiewanie! - zapowiedziała Esme. Nessie i Dominica usiadły do pianina. Edward stanął nad nimi. Ja wzięłam śpiewnik i zaczęłam:

Lulajże Jezuniu, moja perełko,
Lulaj ulubione me pieścidełko,

Po chwili dołączyła reszta. Śpiewaliśmy, kołysając się w rytm muzyki. Dziewczynki ani razu nie pomyliły choćby jednej nuty. Po tej kolędzie było wiele innych.Te trudniejsze zagrał Edward. Właśnie tak wyobrażałam sobie te święta. Wszyscy uśmiechnięci siedzą przy wielkiej choince. Ja wtulona w Jacoba, Nikki siedzi mu na kolanach, Edward gra i wszyscy śpiewają. Rodzinną sielankę przerwał dzwonek. Wszyscy zdumieni, popatrzyli po sobie.Nikt nie spodziewał się gości. A jednak. Carlisle poszedł otworzyć i wrócił prowadząc za sobą gościa. Ile ja bym dała, żeby był to zbłąkany wędrowiec. Niestety. Był to Demetri.
- Mam wiadomość dla Jane. - oznajmił.

środa, 24 grudnia 2014


Aniołowie w niebie głoszą wieść radosną:
Bożego Narodzenia nadszedł czas!
To czas ludzkiej miłości i życzliwości,
niech nie zabraknie Wam także radości.
Kolędujcie z uśmiechem na twarzach,
a sylwestrową noc spędźcie
na wesołych zabawach! 
Czyli w skrócie: Wesołych Świąt ;*

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 8

_Oczami Vivi_

Jacob zszedł na dół w ekspresowym tempie, a ja wzięłam głęboki wdech . Jane i wilkołak... Czyżby to? Nie... Sekundę później zjawiłam się obok Jacoba, który ściskał Quila!
- Quil! - wrzasnęłam i przytuliłam go. - Ten sam wkurzający Quil Aetara!
- Dzięki... - mruknął. Dołączyła do nas reszta rodziny. Dopiero po chwili  zdałam sobie sprawę z tego, że Quil ma połamane ręce i nie oddycha miarowo.
- Pokaż..  - poprosił Carlisle. Quil posłuszne wyciągnął ręce, zabandażowane aż po łokcie. - Hmm będę musiał znów połamać ci kości i poprawnie je nastawić.  Zaczęło się przyspieszone gojenie,  co nie wróży nic dobrego. Twoje kości nie mogą się zrosnąć w takich pozycjach. Chyba że chcesz być wilkiem bez sprawnych łap..
- Łamać?- zapytał Quil słabym głosem. Doktor kiwnął głową.
- Wejdźcie... - Zachęcił. Po chwili wszyscy siedzieli wygodnie w salonie a Quil popijał herbatkę ze słomki.
- A wiec.. - zaczął Ed. - Co was tu sprowadza? Znaczy.. ciebie Jane? - blondynka spojrzała na niego.
- Myślę, ze dobrze wiesz... - odpowiedziała i zwróciła się do mnie.  - Tak samo jak ty.
- My wiemy.. - przytaknęłam. - Ale reszta nie wie.
- Dobrze. Wyrzucono mnie. Volturi zarzucili mi nieposłuszeństwo i skazali na śmierć. Na szczęście Kajusz ubłagał Marka, który miał w tej sprawie decydujący głos, by zamienić to na wygnanie. Sądzę, że uczynił to ze względu na Ara, który ponoć nie brał udziału w obradach, dotyczących mnie... - załamka... po raz pierwszy widziałam Jane w takim stanie! Zawsze dumna i odważna, teraz krucha i zdezorientowana. Czy to w ogóle możliwe? Szczerze to teraz jej współczułam. Volturi to jej rodzina, była rodzina. Nie rozumiałam jak mogli tak postąpić. Gdy, ten jeden jedyny raz byłam w Volterze, wtedy gdy razem z Alice i Bellą powstrzymałam Edwarda przez sprowokowaniem Trójcy, miałam wrażenie, że Aro patrzy na Jane wręcz z ojcowską miłością... A tu taka niespodzianka...
- Co z Alec'iem? - zapytałam.
- Dla mnie nie ma już żadnego Alec'a... - odpowiedziała oschle.
- A Aro? - dodał Carlisle.
- Nie podejmował żadnych decyzji związanych ze mną... Ja... rozmawiałam z Alec'iem. Powiedział, że jeśli chcę uratować Quila to muszę ruszać. Jeszcze kilka dni i biedak zmarłby z wycieńczenia... Postanowiłam, że odstawię go do domu, a wy już najlepiej się nim zajmiecie...
- Dziękuję.. - usłyszałam głos Jake'a. Jane kiwneła głową. Dopiero teraz zauważyłam, że jej tęczówki są złote! Zupełnie jak nasze. Wpatrywałam się w jej oczy pewnie z bardzo głupią miną, bo spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Po drodze zapolowałam na kilka tygrysów.. - wyjaśniła. - Nie chciałam narażać Quila. - Stop! Ona  nie chciała narażać Quila?! Przecież on nawet człowiekiem nie jest! To wilk. Volturi nie mają kompletnie szacunku do życia ludzkiego, a co dopiero do życia zmiennokształtnych! Przecież omal mnie nie zabili za to, że związałam się z wilkiem. Co mnie uratowało? Aro i mój dar. Zbyt cenny... - Ale.. Zrobiłam swoje.. Nie będę zabierać wam więcej czasu...
- Gdzie się teraz udasz? - zapytała Esme.
- Nie wiem.. - odparła blondynka. - Może do Europy...
- Przecież jesteś wygnanką Volturii.. Ich byłą częścią. Żadne wampiry nie pozwolą ci się do siebie przyłączyć... - odezwał się Jasper.
- Jak to mówią: Szukajcie a znajdziecie.. - skwitowała blondynka.
- Idziesz na pewną śmierć... - dodał Carlisle. - Na tym świecie nie brakuje szaleńców. Inni dadzą fortunę za twoją głowę.
- Spokojnie.. Umiem się obronić..
- Zostań z nami.. - wymsknęło się doktorowi.

_Oczami Carlisle'a_

Natychmiast poczułem na sobie cztery zszokowane spojrzenia. ViVi, Jacob, Edward i Bella spoglądali na mnie jak na wariata. Usłyszałem w myślach głos Very
*
- Że co?! - zapytała.
- Ona idzie na pewną śmierć. - odpowiedziałem.
- Ona przez całe wieki zabijała ludzi. Jakbyś nie wiedział w naszym domu jest aż trójka pół - ludzi!
- Wiem.. Ale zrobiło mi się jej szkoda. Bądź co bądź pomogła nam. Powinniśmy się jej odwdzięczyć.
- Podając jej na tacy Nikki, Ness i Jake'a?!
- Nie! Zwróć uwagę na to, że przez setki lat podróżowała wśród ludzi. I nigdy się nie zdradziła.
- A skąd możesz to wiedzieć?
- Jane wie doskonale co to samokontrola.
- Ale może ją stracić. Co jeśli dziewczynki na przykład się zatną?!
- Zaufaj mi... Czy kiedyś cię zawiodłem?
- Jeszcze nie...
*
- Ej! Odezwał się Emmett. Przestańcie mamrotać se w mózgach i powiedzcie o co chodzi!
- O nic.,. - odparowała Veronica.
- Nie ufasz mi... - Jane spojrzała na nią. - Rozumiem to... Nie chce was ze sobą skłócić. Ale... Chce żebyście wiedzieli, że już nigdy nie zabiję człowieka.. Żegnajcie...  -już chciała wstawać, ale odezwał się Quil.
- Nie odchodź! - poprosił. - Jeśli nie zostaniesz tu... To ja pójdę za tobą...
- Zostań Jane... Chociaż spróbuj żyć z nami... - Esme zabrała głos. Jane spojrzała na Emmetta, , Jaspera i Alice. We trójkę skineli głowami. Potem przeniosła wzrok na Edwarda, Bellę, Rose, Vivi i Jacoba. Wszyscy mieli kamienne wyrazy twarzy. Edward zabrał głos:
- Carlisle założył tą rodzinę... Jego wola jest zawsze decydująca... Dam ci szansę, ale jeśli skrzywdzisz Ness, Nikki, czy Jacoba...
- Umiem się obronić.. - wtrącił Jake.
- To nie ręczę za siebie.. - dokończył miedzianowłosy. Jane tylko się uśmiechnęła.
- Dziękuje. - dodała po chwili.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 7

- Ja chcę..
- Co chcesz? - przerwałam. - Znów nas obrażać?! Znów zmieszać nas z błotem?! - poczułam jak oblewa mnie wewnętrzny spokój. - Jasper.. Przestań...
- Nie... Ja naprawdę tego żałuje. Idą święta. Chcę się z wami pogodzić i prosić o wybaczenie.
- Ah tak.. I co? Myślisz, że po tym wszystkim wpadne ci w ramiona i wszystko będzie jak we wzorcowej rodzince?! - wydarłam się. Znów ten sam spokój. - Jasper przestań z tym nastrojem, bo ci tak przypierdzielę, że popamiętasz!
- Uspokój się... - szepnął mi do ucha Jake. - Domi tu jest..
- Dominica idź na górę, weź Ness ze sobą! - rozkazałam. Dziewczynki posłusznie poszły na gore.
- Ja, naprawdę zdałem sobie sprawę z tego jaki byłem wobec was. Zachowywałem się jak gówniarz. I chce was prosić o wybaczenie...
- Jake.. - szepnęłam i spojrzałam w jego ciemne oczy. Widziałam w nich iskierki. On naprawde pragnął bliskości ojca. Potrzebował tego. - Przeprosiny przyjęte.. - odpowiedziałam po chwili, podeszłam do ojca Jacoba i dodałam cicho: - Robię to tylko ze względu na Jake'a...
- Dziękuje.. - powiedział. W jego oczach wyczytałam ulgę. Co więcej, dostrzegłam człowieczeństwo i... miłość... A co mi tam.. Za 2 dni święta. Trzeba sobie wybaczać. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Przy drzwiach Carlisle zaprosił Billy'ego do nas na święta. Ja sama już nic nie mówiłam, bo widziałam jak Jake cieszy się ze spotkania z ojcem. A co ze mną? Ja sama tego nie wiem. Z jednej strony byłam szczęśliwa, bo Jacob jest szczęśliwy. Z drugiej byłam rozdarta. Ale nikt o tym nie wiedział. Oczywiście prócz Edwarda. Ciągle grzebie tam gdzie nie ma. A i jest też Jasper. On wyczuwa emocje, jakie mną targają... Nadszedł wieczór. Ed, Bella i Ness u siebie. Nikki w łóżku. Jacob po wycałowaniu mnie na dobranoc smacznie chrapie. Emmett i Rose u siebie. Tak samo jak Esme i Carlisle. Alice tworzy świąteczne kreacje. Ja siedzę i rozmyślam na moim ulubionym drzewie. Jasper też się przykaraskał.
- No hej. - przywitał się.
- Hej.. - odpowiedziałam. - Nie. Nie żałuje mojej wredoty wobec Billy'ego, nie nie chce go przepraszać, nie nie chce go zrozumieć, tak jestem porządnie wkurzona. Coś jeszcze?
- Chyba nie.. - odpowiedział śmiejąc się. - Miałaś mi przypierdzielić. Pamiętasz?
- Nie po to przyszedłeś..
- Nie, nie po to.
- To po co?
- Po to, żebyś spróbowała postawić się na miejscu ojca Jacoba...
- Nie, dziękuję, nie skorzystam. Koniec kazania?
- Pomyśl o Nikki. - spojrzałam na niego. - Ona potrzebuje dziadka. Prócz nas nie zna nikogo. My jesteśmy jej jedyną rodziną. Może Billy chce nawiązać z nia kontakt? Jego córki są daleko. Został tylko Jacob i Nikki i ty.... - szybko zeskoczył z drzewa i poszedł w stronę domu.
- Jasper! - zawołałam za nim. - Wracaj! Ciągle prawisz mi kazania, a morał wyciągam sama.. Tak nie można! Alice zrób coś z tym idiotą, bo serio sfiksuję!!! - A Jas co? W śmiech... - Kocham cie siostrzyczko! - krzyknął jeszcze i zamknął za sobą drzwi.
- Ugh... palant... - powiedziałam sama do siebie.
- Słyszałem to! - dobiegł mnie stłumiony głos Jaspera.
- I dobrze! - odgryzłam się. Resztę nocy spędziłam na bezmyślnym gapieniu sie w księżyc. Jest taki piękny. I już nikt mi nie przeszkadzał. Dobrze jest tak czasami wyłączyć móżdżek :D  O świcie wdrapałam się na najwyższe drzewo w okolicy, w celu wypatrzenia Jane. Po chwili znudziło mi się i poszłam przygotować śniadanie dla moich głodomorów. Kanapki i płatki. Po skończonym daniu poszłam ich obudzić. Razem zasiedliśmy do stołu. Oni jedli, a ja z usmiechem się im przyglądałam.
- Co? - zapytał Jake, biorąc kęs kolejnej kanapki.
- Nic... - odpowiedziałam śmiejąc się.
- Witajcie poddani! - usłyszeliśmy głos Edwarda, wchodzącego do domu razem z Ness i Bellą.
- Ej! Rudy! To moja kwestia! - wrzasnął Emmett.
- Nie jestem rudy! - odkrzyknął Edward.
- Czy tu kiedyś będzie spokojnie? - zapytał Jake.
- Chyba nie... - odpowiedziałam i dostałam od Jacoba buziaka. - O co ci chodzi Edzio? - zawołałam. - Do rudych świat należy...
- Ha ha śmieszne... - odpowiedział. - Wyczuj ten sarkazm skarbie...
- Spoko! - zawołałam. - Moja inteligencja przerasta mózg Miśka. Wiem co to sarkazm.
- Nie wyśmiewać się z mojego Miśka! - iburzyła sie Rose.
- To on zaczął mnie wyzywać od rudych! - bronił się Ed.
- Przecież jesteś rudy! - uświadomiła go blondynka.
- Dzięki! - krzyknął zupełnie zrozpaczony Edward.  W tym czasie cala rodzina zebrała się na dole.
- Esme... - zaczął rudzielec. - Oni mnie od rudych wyzywają... - zrobił minę skrzywdzonego szczeniaczka.
- Oj nie przejmuj się... - pocieszyła go wampirzyca. - To nie rudy, tylko miedziany.
- Nie, to rudy. - uśmiechnął się Jasper.
- Tato? - zapytała Renesmee. - Czemu nie chcesz być rudy?
- Em... Bo.... Tego... Nooo - cała rodzina z trudem powstrzymywała śmiech. - Bo nie Lubie być wyjątkowy.
- Tak jak mama? - spojrzeliśmy na Edwarda.
- Tak jak mama. - potwierdził. Wymsknęło mi się ciche Awwww. Usłyszeliśmy dzwonek. Jake zerwał się z miejsca i poszedł otworzyć. A ja poczułam.. Psa?

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 6

_Oczami ViVi_

- Powinniśmy się na to jakoś przygotować? - zapytała Esme.
- Nie sądze. - odparł Carlisle. - Skoro jest zapłakana, na pewno nie chce się kłócić, czy atakować. - Poczułam coś puszystego, obcierającego się o moją nogę. To Nikki. Przecież jest jeszcze wilkiem. No tak.. Trzeba pójść ją ubrać.. Wzięłam ja na ręce i poszłam do jej pokoju. Po 5 minutach mała była ubrana, a po chwili przyszła po nią Rosalie.
- Idziemy się bawić? - zapytała z uśmiechem.
- A w co? - zapytała Dominica.
- Moze pójdziemy łapać płatki śniegu?
- A wujek Emmett też pójdzie?
- Możemy go poprosić. Chodź. - Nikki podbiegła do Rose i razem wyszły. Po chwili przyszedł Jacob. Usiadł na łóżku obok mnie.
- Jesteś mocno zła? - zapytał.
- A jak myślisz?
- Myślę, że jestem podły, głupi, bezduszny, bezmyślny i nie wart ciebie... - mówiąc to ostatnie ujął moja dłoń. Cham i prostak! Doskonale wie, jak działa na mnie dotyk tej jego gorącej, wielkiej dłoni. To był cios poniżej pasa! Ale nie potrafiłam wyrwać się z jego uścisku. Ręka odmówiła współpracy :/
- Mów dalej... - postanowiłam trochę się z nim podroczyć. Uśmiechnął się.
- I... wiem, że cię zraniłem tym co powiedziałem, że nie mam za grosz wyczucia, co chętnie zwaliłbym na zwierzęce instynkty, ale nie mogę... Wiem też, że nie jesteś taka jak inne wampiry.. - spojrzałam głębiej w te jego czarne, cudowne oczy. - Że jesteś czuła na krzywdę każdej istoty żyjącej, że jesteś wspaniałą matką dla Nikki i zrobisz wszystko, żeby ją ochronić, że jesteś najpiękniejszą istotą jaka chodziła po tej ziemi, że jesteś wspaniałą żoną, którą kocham i oddam za ciebie własne życie, i wiem także, że jeśli mnie nie powstrzymasz, to nie wyjdziesz z tego pokoju przez najbliższe 3 godziny... - zaczął się do mnie zbliżać. Pozbawioną wszelkich ruchów, popchnął mnie leciutko na łóżko.
- A co, jeśli jednak cię powstrzymam? - zapytałam szczerze się śmiejąc.
- Nie dasz rady... - odpowiedział i pocałował mnie. Czemu on zawsze wygrywa?! To nie fair! Jestem wampirem czy nie? No ale kocham go... To nie usprawiedliwia Jacoba. Przez niego będę musiała pojechać do centrum i kupić jakieś nowe ciuchy. Jemu niby nie są potrzebne, ale przecież nie będzie ciągle chodził w jednych, tych samych spodniach. Moje ulubione spodnie wylądowały na ziemi w strzępach, nie mówiąc już o granatowej bluzce, którą dostałam od Rose na imieniny. Zakupy się zbliżają... Przynajmniej Alice się ucieszy...

_Oczami Alice_

Tia... Nie ma to jak szaleć na PlayStation. Nie wiem, co oni w tym widzą. Z resztą.. I tak nie mam co robić. Nikki  i Ness są na spacerze z Rose i Emmettem. Edward, Bella, Carlisle i Jasper grają w gry. Esme planuje co komu kupić na gwiazdkę. Jacob i Vera... nie ważne.... A ja co? Pffff... Śmiertelnie się nudzę. Zakupy! Ja chcę na zakupy! Buty, torebki, paski, bizuteria... Dobra... Dosyć tego siedzenia. Ślęcze na tej kanapie 3 godziny.
- Hej Alice.. - Vivi zeszła na dół, trzymając Jake'a za rękę. Awww jak romantycznie... No.. pora się obudzić. Podbiegłam do niej.
- Błagam, błagam, na wszystkie świętości, błagam, blagam cię......... - zaczęłam.
- Ale o co? - zapytał Jacob.
- O zakupy.. - odparła ze śmiechem moja siostra. - I tak miałam kupić...
- Dziękuję!! - wykrzyknęłam i przytuliłam ją z całej siły.
- Ej Jake! - zwołał Jasper. - Grasz z nami w łucznictwo?
- Jasne.. - odparł i poszedł do chłopaków.
- Bierz kasę i spadamy..  - rozkazałam. Po 5 minutach byłyśmy w aucie. - Centrum handlowe.. Przybywamy!
Po 15 minutach mojej jazdy dotarłyśmy do Port Angeles.
- Co najpierw? - zapytałam.
- Prezenty dla Nikki i Nessie. - poszłyśmy do zabawkowego. Po długiej, na serio długiej sprzeczce mojej i Vivi, kupiłyśmy to:
(dla Ness)



(dla Nikki)

- Co teraz?
- Panowie... - weszłyśmy do kolejnego sklepu. Po dwugodzinnym przeglądaniu wybrałyśmy:
dla Jacoba - porządne granatowe jeansy, bokserki w Mikołaje i t - shirt,
dla Jaspera - dezodorant, zieloną bluzę, i zabytkowy karabin z czasów wojny secesyjnej za 2000$
dla Edwarda - niebieską koszulę i srebrny zegarek za 450$
dla Emmetta - bluzę z kapturem i nowe radio do samochodu
dla Carlislea - wypasiony mikroskop za 750$ i zegarek, złoty zegarek. Podążyłyśmy do kolejnych sklepów w celu wybrania czegoś dla Esme i naszych sióstr.
Dla Esme - złote kolczyki i naszyjnik z diamentem,
dla Rose - czerwoną sukienkę,
dla Belli - najnowsze wydanie "Ani z zielonego wzgórza",
gdy Vivi szła kupić coś dla mnie, ja wybrałam jej srebrne kolczyki i zamszowe kozaki.


Z załadowanym bagażnikiem wróciłyśmy do domu. Emmett, Rose, Nikki i Ness wrócili ze spaceru. Przed domem wyczułyśmy kogoś, nie była to Jane. Weszłyśmy do domu. Jacob wziął Veronickę za ręke i poszedł z nią na góre. Ja byłam tuż za nimi. W salonie, prócz całej rodziny siedział Billy Black.

_Oczami ViVi_

W naszym salonie siedział Billy Black. Nikki podbiegła i przytuliła mnie. Wzięłam ją na ręce. Staliśmy tam we trójkę, na przeciw ojca Jacoba. Tego samego, który był przeciwny naszemu związkowi. Ten sam, który pojawił się na ślubie tylko dlatego, że siostry Jake'a go ubłagały. Ten który przez całe lata wpajał mu nienawiść do wampirów. Ten który nienawidził mnie i Dominicki. Ten który chciał rozbić naszą rodzinę, który bezustannie obrażał i mnie i moja córkę, który życzył nam.. jak on to określił "powtórnej śmierci".
- Czego chcesz? - zapytałam dość ostro.
- Ja..





sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział V

- Veronica? - to Carlisle. On zawsze wszystko wyczuje. Jest jak prawdziwy ojciec.
- Widze, że przed tobą nic się nie ukryje.. - uśmiechnęłam się do niego przez łzy. - Słyszałeś naszą rozmowę?
- Bo ja... Nie chciałem was podsłuchiwać czy cos... Po prostu goniłem łosia i on dotarł aż tutaj.. Usłyszałem waszą kłótnie i balem się, że Jacob wkurzy się porządnie, straci nad sobą kontrolę  i coś wam zrobi...
- Aaaaa to... Nie. Jake ma nad sobą całkowitą kontrolę.. - uspokoiłam go.
- A jednak, jego słowa nie dają ci spokoju?
- Nie wiem, jak on mógł cos takiego powiedzieć.. A nawet pomyśleć.
- Wilki są inne niż wampiry. Musisz mu dać trochę czasu. On też powinien wszystko sobie ppukładać.
- Masz racje.. IDE zapolować. Zgłodniałam.
- Uważaj! Jasper spija wszystkie pumy w okolicy. Chyba ma wilczy apetyt. Zaliczył już 8..
- Dziękuje.. - przytuliłam się do niego. - ...tato... - mocniej odwzajemnił przytulasa. Oderwałam się i pobiegłam coś przekąsić.. Po dwóch tygrysach byłam pełna. Ale nie chciałam wracać jeszcze nie. Świtało. Było ok. 7:30. Czułam to przez skórę. Godzinę spedziłam spacerując po górach. W końcu postanowiłam wrócić. Jake spał w sypialni, a Nikki u siebie. Zabrałam się za śniadanie dla małej. Naleśniki z dżemem truskawkowym. Jej ulubione. Jake wstał i przyszedł do kuchni. Rose, która pomagała mi nakryć do stołu dla Jacoba i Domi wyszła. Obdarzyła mnie uśmiechem, a mojego męża wrogim spojrzeniem. Jacob nie raz zalazł jej za skórę. Głównie chodziło im o sprawy związane z Nikki. Wilk podszedł do mnie gdy nakładałam naleśniki ba talerz. Objął mnie w talii, a ja szybko i z lekką wściekłością strzepałam jego ręce. Nie miałam zamiaru tak łatwo mu wybaczyć. Nie po tym co powiedział.
- Długo będziesz się tak na mnie boczyć? - zapytał. Nie odpowiedziałam. Poszłam za to do pokoju Dominicki by ją obudzić.  Na schodach natknęłam się na nią.
- Hej piękna ! - przytuliłam ją i zniosłam na dół.
- Cześć mała! - przywitał ją Jake i pocałował w czoło. Położyłam przed córcią wielki talerz naleśników. Życzyłam smacznego i wyszłam.

_Oczami Jacoba_

- Tato.. - zaczęła mała. - Co będziemy dzisiaj robić?
- Dzisiaj... Poucze cię samokontroli. To bardzo ważne.
- Wujek Jasper nam pomoże?
- Z radością.. - odpowiedział Jasper, wchodząc do kuchni. - Nie za szybko na naukę samokontroli?
- Nikki potrafi zmienić się już od pierwszych dni życia. A samokontrola to najważniejsze co może być w życiu wilka.
- W sumie... Zjedzcie. Czekam na dworzu. - powiedział i wyszedł. Szczerze? Nie miałem głowy do nauki Nikki. Ostatnio tyle się dzieje. I jeszcze ta kłótnia. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Czasami zapominam, że moja ukochana to wampir. Jest zupełnie inną istotą nuż ja.  Co wkurza mnie najbardziej? W momentach naszych kryzysów głos Lei: " Zostaw ją. Ona na ciebie nie zasługuje." A potem karcący głos Sama: Lea!  Daj im spokój! To nie twoja sprawa!! Serio, żałuje że ta telepatia wilków istnieje. W takich sytuacjach nie powinna być aktywna. Natomiast w sytuacjach potrzebnych np. jak ta z Quilem, nie wiem czemu ale telepatia zawodziła. Nie słyszałem Quila. Po prostu pustki. Ale ja teraz nie o tym. Jak udobruchać moją żonę?? Mieliśmy już kilka kłótni, ale o błahostki. Np ta kiedy wkurzyła się na mnie za to, że spędzam z moją sfora więcej czasu niż z rodziną. Przecież byłem alfa.. Musiałem nimi kierować. Nie dogadywalem się z Samem i dlatego stworzyłem własną sfore. Nie żałuje. To bardziej zaufaną grupa, w której i Nikki jest bezpieczna. Żyjemy z Samem i jego wataha w zgodzie. Problem? Słyszymy ich myśli a oni nasze. Mimo wszystko na miano najbardziej wkurzającej istoty z pewnością zasłużył Jared a zaraz po nim Quil... No właśnie Quil...
- Tato!! - Nikki wybudziła mnie z rozmyślań. Pora na naukę. Wyszliśmy przed dom, gdzie już czekał Jasper.
- Dobra.. - zacząłem. - Nikki słuchaj uważnie. Wujek Jasper zacznie cie denerwować, ty będziesz czuła że powoli się zmieniasz. Twoim zadaniem jest nie dopuścić do przemiany. Musisz uspokoić się i wyciszyc. Nie brać tego do siebie. Jasne? - mała kiwnęła głową.
- Dziś rano zabrałem twojego misia i wytaplałem w błocie.. - zaczął Jasper. - Potem zaniosłem go do kuchni i upiekłem w mikrofal i... - Nikki zaczęła się trząść. Walczyła z samą sobą. - Na koniec spaliłem. Zamienił się w popiół... Czarny, popiół. W nicość... - Dominica nie wytrzymała. Rzuciła się na Jaspera, który skutecznie ją przytrzymał, ale i tak wylądował na ziemi.
- No nie mów Jasper, że wygrywasz bitwy z nowo-narodzonymi, a przegrywasz z dwuletnim wilkiem... - to Veronica. Obserwowała nas, stojąc na balkonie.
- Co zrobić... - mruknął Jasper. - Widać, że nie wrodziła się w mamusię...
- Sugerujesz, że kiedyś z tobą przegrałam? - spytała lekko rozbawiona.
- Ja? Nie... Jakbym śmiał...  - odparł ze śmiechem.
- Przekonajmy się.. - doszedł do nas Emmett. Jas i Vera spojrzeli na niego. - Tu i teraz. Walka na ubitej ziemi. Pod moim skromnym sędziostwem i dopingiem wilczków.
- Tchórzysz? - zapytał Jasper.
- Po moim trupie... - odparła Vera i zwinnie zeskoczyła z balkonu. Wylądowała tuż przed Jasperem. - Gotowy na przegraną?
- Twoją? Jasne. - przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Stali strasznie blisko siebie. Mam sie czuć zazdrosny? Chyba przesadzam.. W końcu stanęli na przeciwko siebie. Veronica stała nie ruchomo, w lekkim rozkroku. Natomiast Jasper był opanowany i jak zwykle stał na baczność. Emmett podszedł do mnie.
- Dwa jelenie, że wygra Jas.. - powiedział cicho.
- A co ja z jeleniami zrobię? - zapytałem. - Hello.. jestem wilkiem tak? Hau hau..
- Aaaa fakt.. To.. Jak ja wygram upolujesz mi dwa jelenie, a jak ty wygrasz.. stawiam ci 2 wędzone kości. Dil?
- Dil.
- Skończyliście licytować? - zapytała zniecierpliwiona Vera. To ona wszystko słyszała?!
- Tak ViVi, zaczynajcie.. - odpowiedział przesłodzonym tonem Emmett.
- ViVi? - zapytałem.
- Nowa ksywka.. Tak bardziej.. No wiesz Mrrrrr.
- Te Mrrr a w łeb chcesz? - spytała równie słodko ViVi. I na tym rozmowa się skończyła. Veronica zaczęła podchodzić do Jaspera, a ten nie zmieniał swojej pozycji. Znów stali blisko. Vera wykonała pierwszy ruch. Chciała uderzyć Jaspera pięścią w twarz, ale ten się uchylił. Chwycił jej rękę, wygiął  i wyrzucił Veronicę w powietrze. Ta tylko zgrabnie opadła na ziemię, niczym kot. Wbiegła w Jaspera i zwinnym ruchem powaliła go na ziemię. Zaczęli się turlać...
- Przestańcie sie bawić i chodźcie do środka! - zawołała Rosalie.
- Pozostaje nie rozstrzygnięte. - uprzedził Emmett.
- Jakie nie rozstrzygnięte? - zdenerwowała się ViVi. - Kiedy Rose nam przerwała, to ja byłam na tobie, więc wygrałam... - weszliśmy do salonu.
- Później o tym porozmawiacie. - przerwał Carlisle. - Alice miała wizję.
- I co ? - zapytał Jasper, podchodząc do niej.
- Jane idzie. Jest tak jakby... zapłakana. Ktoś jest obok niej. Nie widze kto. Jest to całkowicie zamazana postać.
- Kiedy tu będzie? - zapytałem. - Jutro. Rano.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 4

_Oczami Veronicki_
- Jane! - zawołałam ją. Nawet na mnie nie spojrzała.
- A więc? - zapytał Afton. - Kto zostanie ze mną? - zlustrował wzrokiem wszystkich po kolei. W Belli aż się gotowało. Zabijała Jane wzrokiem. Natomiast blondynka wpatrywała się tępo w ziemię. Nagle podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Trochę tak, jakby chciała mi coś przekazać? Nieważne...
- Za chwile korzenie zapuszczę.. - mruknął Afton. - Kto zostaje?!
- Quil... - odpowiedziałam.
- OOo Wasz wilczek obrońca? Nie jest trochę za młody, żeby tak go poświęcić? Jacob?
- Jake nie.. On chce cie sprowokować... - uspokajałam wilka, który wyszczerzył zęby. Postanowiłam pogadać z Edwardem.
**
- Pora iść.. - powiedziałam.
- Graj na zwłokę!
- Co?!
- No już!!
**
- Em.. Afton? - zagadnęłam.
- Tak? - spojrzał na mnie z wyraźnym zaciekawieniem.
- Czemu uciekłeś z Volterry??
- Bo... A właściwie, co cie to?
- Bo właściwie to nas dotyczy, nie zuważyłeś?
- Może i tak... Trochę.. Po prostu mam już tego dość. Oni są tyranami. Nie dostrzegają mojego potencjału.
- Ah potencjału powiadasz... - nie miałam już kompletnie pomysłu. Zwróciłam się do Edwarda.

**
 - Rzuć się na niego! - tylko tyle  mi powiedział.
**

Zrobiłam to, co kazał. W mgnieniu oka powaliłam niczego nie spodziewającego się Aftona. Dopiero po chwili zrozumiał co się stało. Nie był wcale silny, nawet jak na wampira. Problemem było tylko to, że stał się nie widzialny. Nie widziałam jego ruchów. Może i miałam lekką przewagę, bo przygwoździłam go do ziemi  i przytrzymałam za nadgarstki, ale nie widziałam ruchów jego twarzy, zębów.. Rozejrzałam się wokoło. Bella pilnowała Nikki i Nessie. Edward sprzątał resztki po jakimś sługusie Aftona, a Jane... Jane trzymała Aleca?...
- Co tu się dzieje, do jasnej cholery? - zapytała Bella.
- Jane chciała odwrócić uwagę Aftona od tego co działo się na zewnątrz.. Dotrzymała słowa. Obrońcy zamku pokonani. Ale co zrobimy z nimi? - Ed wskazał Aleca i Aftona.
- Aleca zabieram ze sobą. Muszę z nim porozmawiać.. - odpowiedziała Jane. - Ale za Aftonem nikt nie będzie płakał. Masz.. - rzuciła w moją stronę nóż. - Nie brudź sobie rąk. Wbij mu go w miejsce serca. Potem go rozerwiemy i spalimy.- podniosłam nóż, ale się zawahałam. Afton już się nie rzucał. Stał się nawet na powrót widzialny. Leżał nieruchomo i patrzył na mnie. Po raz kolejny w moim życiu miałam zabić wampira, a obiecałam sobie, że już nigdy tego nie zrobię...Miałam go zabić i to na oczach mojej córki.. Sporzałam na Jake'a...
Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał. Zerknęłam na Nikki. W jej oczkach widziałam strach. Nie strach przed Alec'iem czy Aftonem. Ale przede mną i tym co zaraz zrobię. Ręka mi zadrżała.
- Nie.. - powiedziałam. Afton zaczął się głośno śmiać.
- I co? Nie odważysz się! Co z ciebie za wampirzyca?? - kpił dalej.
- Dobra i wierna rodzinie. - odpowiedziałam stanowczo i z dumą.Skierowałam nóż w stronę Belli. - To nie moja rola...
- Patrzcie jak umiera prawdziwy wampir! - wrzasnął Afton. Dostał za to w pysk ode mnie.
- Dziób prawdziwy wampirze.. Bella? - Bella zaczęła powoli podchodzić. Edward też. Gdy stali już nade mną rzuciłam nóż na ziemię i podeszłam do dziewczynek. Posaadziłam je na grzbiet Jacoba, a potem wsiadłam sama. - Będziemy na zewnątrz... Jane?
- Idę. -odpowiedziała i razem z Alec''iem pobiegła przed nami.

*Rozmowa moja i Jacoba*
- Jake, słyszysz Quila?
- Nie.. Te wampiry Jane pewnie go uratowały i prawdopodobnie czeka w jakimś bezpiecznym  miejscu... Czemu tego nie zrobiłaś?
- Czego..?
- Afton..
- Obiecałam sobie, że już nigdy nie zabije swoich.. To takie postanowienie. Jakby.. Bo to podobnie jak z krwią ludzi. Nie zabijam ich ze względu na Carlisle'a.
- To wiem, a wampiry?
- Zabiłbyś psa, albo wilka?
- Jeśli zagrażałby wam..
- No właśnie. W obronie rodziny. W takim wypadku ja też bym się nie wahała, a Afton.. Nie wiem czemu, ale nie chciałam go zabić. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu... Nie zagrażał wam bezpośrednio..
- Ale zagrażał Ness.
- Ale nie bezpośrednio. Nie rozumiesz...
- To mi wyjaśnij.
- Dokończymy w domu.

Wyszliśmy na powierzchnie. Była tam armia Jane i ona sama wraz z Alec'iem.
- Gdzie Quil? - zapytałam. Nikt nie wiedział o co mi chodzi. - Wilk, cela, podziemia...
- Przeszukaliśmy wszystkie cele, ale nikogo nie było..
- Jak to? Jesteście pewni?! A Demetri?
- On i jeszcze kilku uciekło...
- Był z nimi wilk?
- Usłyszeliśmy tylko skrawek rozmowy wspominali coś o wilku, ale...
- Co wspominali? Wysłowić się nie umiesz?!
- Nie denerwuj mnie.- warknął na nas.
- Gadaj!
- Mówili coś, że Demetri skończył z wilkiem, gdy tylko poszliście do Aftona. - spojrzałam na Jacoba. Przestępował z łapy na łapę. Jego oczy błądziły. Wzięłam dziewczynki. Zawył głośno i pobiegł gdzieś. Potrzebował teraz chwili spokoju. Quil był jego przyjacielem z dzieciństwa. Od zawsze byli razem. On Quil i Embry. Kolejna trójka. Wspaniała trójka. Tak na nich mówiłyśmy. W sensie... Ja i Bella. Doszli Edward i Bella.
- Cierpiał? - zapytała Jane z nadzieją w głosie.
- Nie... - odpowiedziała Bella.
- Hmm szkoda.. No trudno. Pora na nas. Do Włoch daleka droga. Dziękuje za pomoc. Nie zapomnę wam tego.
- To my dziękujemy. - odparł Edward. Uśmiechnęłam się do Jane. O dziwo odwzajemniła uśmiech. Może nie jest taka zła.. Gdy skończyłam się zastanawiać już ich nie było.
- Gdzie Jake? - zapytała Bella. - A Quil?
- Nic nie mówiłam. Wzięłam Nikki za rękę i poszłyśmy spokojnym krokiem w stronę auta. W domu czekała mnie jeszcze kłótnia  z Jacobem. Po prostu świetnie. W drodze do auta spotkaliśmy resztę rodziny. Okazało się, że jakiś inny wampir blokował ich i dlatego nie mogłam się z nimi skontaktować.

* W domu*

Małą położyliśmy już spać. We dwoje poszliśmy do nas do pokoju. Reszta rodziny była na polowaniu.
- Wyjaśnij. - zaczął Jake.
- Zrozum, że ze mną jest trochę inaczej.. Nie jestem przyzwyczajona do zabijania swoich.
- Jakoś, kiedy armia rudej przyszła to byłaś.
- To była konieczność. One zagrażały nam wszystkim.
- A co gdyby tan cały Afton rzucił się na Nikki. Też byś się zawahała? - zapytał.
- Oczywiście, że nie. Zabiłabym bez mrugnięcia okiem.
- Nie jestem przekonany.. - mruknął.
- Sugerujesz, że pozwoliłabym mu zabić własną córkę?! - wydarłam się.
- Nie.. Nie wiem...- dodał ciszej. Zabolało mnie to. Jeśli dobrze zrozumiałam, to on myślał, że jestem gotowa poświecić własne dziecko dla głypiej zasady..
- Wiesz co.. - powiedziałem po chwili. - Myślałam, że znasz mnie aż za dobrze. Myliłam się, ty dalej sądzisz, że jestem bezduszną pijawka..
- Nie to nie tak! - za późno. Wyskoczyłam przez balkon i pobiegłam w las. Płakałam. Nie rozumiałam jak on mógł tak o mnie pomyśleć. Przecież Nikki i on są dla mnie wszystkim.WSZYSTKIM.A on tak po prostu... Nie chodzi o to, że nie potrafi tego zrozumieć, on po prostu nie chce tego zrozumieć. Usiadłam na jakieś skale. Był już wieczór, a ja po raz pierwszy w swoim życiu nie wiedziałam co robić. Usłyszalam szmer.
- Veronica?