wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 8

_Oczami Vivi_

Jacob zszedł na dół w ekspresowym tempie, a ja wzięłam głęboki wdech . Jane i wilkołak... Czyżby to? Nie... Sekundę później zjawiłam się obok Jacoba, który ściskał Quila!
- Quil! - wrzasnęłam i przytuliłam go. - Ten sam wkurzający Quil Aetara!
- Dzięki... - mruknął. Dołączyła do nas reszta rodziny. Dopiero po chwili  zdałam sobie sprawę z tego, że Quil ma połamane ręce i nie oddycha miarowo.
- Pokaż..  - poprosił Carlisle. Quil posłuszne wyciągnął ręce, zabandażowane aż po łokcie. - Hmm będę musiał znów połamać ci kości i poprawnie je nastawić.  Zaczęło się przyspieszone gojenie,  co nie wróży nic dobrego. Twoje kości nie mogą się zrosnąć w takich pozycjach. Chyba że chcesz być wilkiem bez sprawnych łap..
- Łamać?- zapytał Quil słabym głosem. Doktor kiwnął głową.
- Wejdźcie... - Zachęcił. Po chwili wszyscy siedzieli wygodnie w salonie a Quil popijał herbatkę ze słomki.
- A wiec.. - zaczął Ed. - Co was tu sprowadza? Znaczy.. ciebie Jane? - blondynka spojrzała na niego.
- Myślę, ze dobrze wiesz... - odpowiedziała i zwróciła się do mnie.  - Tak samo jak ty.
- My wiemy.. - przytaknęłam. - Ale reszta nie wie.
- Dobrze. Wyrzucono mnie. Volturi zarzucili mi nieposłuszeństwo i skazali na śmierć. Na szczęście Kajusz ubłagał Marka, który miał w tej sprawie decydujący głos, by zamienić to na wygnanie. Sądzę, że uczynił to ze względu na Ara, który ponoć nie brał udziału w obradach, dotyczących mnie... - załamka... po raz pierwszy widziałam Jane w takim stanie! Zawsze dumna i odważna, teraz krucha i zdezorientowana. Czy to w ogóle możliwe? Szczerze to teraz jej współczułam. Volturi to jej rodzina, była rodzina. Nie rozumiałam jak mogli tak postąpić. Gdy, ten jeden jedyny raz byłam w Volterze, wtedy gdy razem z Alice i Bellą powstrzymałam Edwarda przez sprowokowaniem Trójcy, miałam wrażenie, że Aro patrzy na Jane wręcz z ojcowską miłością... A tu taka niespodzianka...
- Co z Alec'iem? - zapytałam.
- Dla mnie nie ma już żadnego Alec'a... - odpowiedziała oschle.
- A Aro? - dodał Carlisle.
- Nie podejmował żadnych decyzji związanych ze mną... Ja... rozmawiałam z Alec'iem. Powiedział, że jeśli chcę uratować Quila to muszę ruszać. Jeszcze kilka dni i biedak zmarłby z wycieńczenia... Postanowiłam, że odstawię go do domu, a wy już najlepiej się nim zajmiecie...
- Dziękuję.. - usłyszałam głos Jake'a. Jane kiwneła głową. Dopiero teraz zauważyłam, że jej tęczówki są złote! Zupełnie jak nasze. Wpatrywałam się w jej oczy pewnie z bardzo głupią miną, bo spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Po drodze zapolowałam na kilka tygrysów.. - wyjaśniła. - Nie chciałam narażać Quila. - Stop! Ona  nie chciała narażać Quila?! Przecież on nawet człowiekiem nie jest! To wilk. Volturi nie mają kompletnie szacunku do życia ludzkiego, a co dopiero do życia zmiennokształtnych! Przecież omal mnie nie zabili za to, że związałam się z wilkiem. Co mnie uratowało? Aro i mój dar. Zbyt cenny... - Ale.. Zrobiłam swoje.. Nie będę zabierać wam więcej czasu...
- Gdzie się teraz udasz? - zapytała Esme.
- Nie wiem.. - odparła blondynka. - Może do Europy...
- Przecież jesteś wygnanką Volturii.. Ich byłą częścią. Żadne wampiry nie pozwolą ci się do siebie przyłączyć... - odezwał się Jasper.
- Jak to mówią: Szukajcie a znajdziecie.. - skwitowała blondynka.
- Idziesz na pewną śmierć... - dodał Carlisle. - Na tym świecie nie brakuje szaleńców. Inni dadzą fortunę za twoją głowę.
- Spokojnie.. Umiem się obronić..
- Zostań z nami.. - wymsknęło się doktorowi.

_Oczami Carlisle'a_

Natychmiast poczułem na sobie cztery zszokowane spojrzenia. ViVi, Jacob, Edward i Bella spoglądali na mnie jak na wariata. Usłyszałem w myślach głos Very
*
- Że co?! - zapytała.
- Ona idzie na pewną śmierć. - odpowiedziałem.
- Ona przez całe wieki zabijała ludzi. Jakbyś nie wiedział w naszym domu jest aż trójka pół - ludzi!
- Wiem.. Ale zrobiło mi się jej szkoda. Bądź co bądź pomogła nam. Powinniśmy się jej odwdzięczyć.
- Podając jej na tacy Nikki, Ness i Jake'a?!
- Nie! Zwróć uwagę na to, że przez setki lat podróżowała wśród ludzi. I nigdy się nie zdradziła.
- A skąd możesz to wiedzieć?
- Jane wie doskonale co to samokontrola.
- Ale może ją stracić. Co jeśli dziewczynki na przykład się zatną?!
- Zaufaj mi... Czy kiedyś cię zawiodłem?
- Jeszcze nie...
*
- Ej! Odezwał się Emmett. Przestańcie mamrotać se w mózgach i powiedzcie o co chodzi!
- O nic.,. - odparowała Veronica.
- Nie ufasz mi... - Jane spojrzała na nią. - Rozumiem to... Nie chce was ze sobą skłócić. Ale... Chce żebyście wiedzieli, że już nigdy nie zabiję człowieka.. Żegnajcie...  -już chciała wstawać, ale odezwał się Quil.
- Nie odchodź! - poprosił. - Jeśli nie zostaniesz tu... To ja pójdę za tobą...
- Zostań Jane... Chociaż spróbuj żyć z nami... - Esme zabrała głos. Jane spojrzała na Emmetta, , Jaspera i Alice. We trójkę skineli głowami. Potem przeniosła wzrok na Edwarda, Bellę, Rose, Vivi i Jacoba. Wszyscy mieli kamienne wyrazy twarzy. Edward zabrał głos:
- Carlisle założył tą rodzinę... Jego wola jest zawsze decydująca... Dam ci szansę, ale jeśli skrzywdzisz Ness, Nikki, czy Jacoba...
- Umiem się obronić.. - wtrącił Jake.
- To nie ręczę za siebie.. - dokończył miedzianowłosy. Jane tylko się uśmiechnęła.
- Dziękuje. - dodała po chwili.

3 komentarze:

  1. Świetny! Robi się coraz ciekawiej. Mam nadzieję, że Jane rzeczywiście się zmieniła i nie zrobi im krzywdy. Weny ~Alice

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmmm...nie wiem, jak to skomentować.
    Ciekawie, ciekawie.
    Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie spodziewalam sie takiego obrotu sprawy. Jane na stale u Cullenow? Moze byc ciekawie.
    Perspektywa Carlisle'a *.*

    OdpowiedzUsuń