poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 4

_Oczami Veronicki_
- Jane! - zawołałam ją. Nawet na mnie nie spojrzała.
- A więc? - zapytał Afton. - Kto zostanie ze mną? - zlustrował wzrokiem wszystkich po kolei. W Belli aż się gotowało. Zabijała Jane wzrokiem. Natomiast blondynka wpatrywała się tępo w ziemię. Nagle podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Trochę tak, jakby chciała mi coś przekazać? Nieważne...
- Za chwile korzenie zapuszczę.. - mruknął Afton. - Kto zostaje?!
- Quil... - odpowiedziałam.
- OOo Wasz wilczek obrońca? Nie jest trochę za młody, żeby tak go poświęcić? Jacob?
- Jake nie.. On chce cie sprowokować... - uspokajałam wilka, który wyszczerzył zęby. Postanowiłam pogadać z Edwardem.
**
- Pora iść.. - powiedziałam.
- Graj na zwłokę!
- Co?!
- No już!!
**
- Em.. Afton? - zagadnęłam.
- Tak? - spojrzał na mnie z wyraźnym zaciekawieniem.
- Czemu uciekłeś z Volterry??
- Bo... A właściwie, co cie to?
- Bo właściwie to nas dotyczy, nie zuważyłeś?
- Może i tak... Trochę.. Po prostu mam już tego dość. Oni są tyranami. Nie dostrzegają mojego potencjału.
- Ah potencjału powiadasz... - nie miałam już kompletnie pomysłu. Zwróciłam się do Edwarda.

**
 - Rzuć się na niego! - tylko tyle  mi powiedział.
**

Zrobiłam to, co kazał. W mgnieniu oka powaliłam niczego nie spodziewającego się Aftona. Dopiero po chwili zrozumiał co się stało. Nie był wcale silny, nawet jak na wampira. Problemem było tylko to, że stał się nie widzialny. Nie widziałam jego ruchów. Może i miałam lekką przewagę, bo przygwoździłam go do ziemi  i przytrzymałam za nadgarstki, ale nie widziałam ruchów jego twarzy, zębów.. Rozejrzałam się wokoło. Bella pilnowała Nikki i Nessie. Edward sprzątał resztki po jakimś sługusie Aftona, a Jane... Jane trzymała Aleca?...
- Co tu się dzieje, do jasnej cholery? - zapytała Bella.
- Jane chciała odwrócić uwagę Aftona od tego co działo się na zewnątrz.. Dotrzymała słowa. Obrońcy zamku pokonani. Ale co zrobimy z nimi? - Ed wskazał Aleca i Aftona.
- Aleca zabieram ze sobą. Muszę z nim porozmawiać.. - odpowiedziała Jane. - Ale za Aftonem nikt nie będzie płakał. Masz.. - rzuciła w moją stronę nóż. - Nie brudź sobie rąk. Wbij mu go w miejsce serca. Potem go rozerwiemy i spalimy.- podniosłam nóż, ale się zawahałam. Afton już się nie rzucał. Stał się nawet na powrót widzialny. Leżał nieruchomo i patrzył na mnie. Po raz kolejny w moim życiu miałam zabić wampira, a obiecałam sobie, że już nigdy tego nie zrobię...Miałam go zabić i to na oczach mojej córki.. Sporzałam na Jake'a...
Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał. Zerknęłam na Nikki. W jej oczkach widziałam strach. Nie strach przed Alec'iem czy Aftonem. Ale przede mną i tym co zaraz zrobię. Ręka mi zadrżała.
- Nie.. - powiedziałam. Afton zaczął się głośno śmiać.
- I co? Nie odważysz się! Co z ciebie za wampirzyca?? - kpił dalej.
- Dobra i wierna rodzinie. - odpowiedziałam stanowczo i z dumą.Skierowałam nóż w stronę Belli. - To nie moja rola...
- Patrzcie jak umiera prawdziwy wampir! - wrzasnął Afton. Dostał za to w pysk ode mnie.
- Dziób prawdziwy wampirze.. Bella? - Bella zaczęła powoli podchodzić. Edward też. Gdy stali już nade mną rzuciłam nóż na ziemię i podeszłam do dziewczynek. Posaadziłam je na grzbiet Jacoba, a potem wsiadłam sama. - Będziemy na zewnątrz... Jane?
- Idę. -odpowiedziała i razem z Alec''iem pobiegła przed nami.

*Rozmowa moja i Jacoba*
- Jake, słyszysz Quila?
- Nie.. Te wampiry Jane pewnie go uratowały i prawdopodobnie czeka w jakimś bezpiecznym  miejscu... Czemu tego nie zrobiłaś?
- Czego..?
- Afton..
- Obiecałam sobie, że już nigdy nie zabije swoich.. To takie postanowienie. Jakby.. Bo to podobnie jak z krwią ludzi. Nie zabijam ich ze względu na Carlisle'a.
- To wiem, a wampiry?
- Zabiłbyś psa, albo wilka?
- Jeśli zagrażałby wam..
- No właśnie. W obronie rodziny. W takim wypadku ja też bym się nie wahała, a Afton.. Nie wiem czemu, ale nie chciałam go zabić. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu... Nie zagrażał wam bezpośrednio..
- Ale zagrażał Ness.
- Ale nie bezpośrednio. Nie rozumiesz...
- To mi wyjaśnij.
- Dokończymy w domu.

Wyszliśmy na powierzchnie. Była tam armia Jane i ona sama wraz z Alec'iem.
- Gdzie Quil? - zapytałam. Nikt nie wiedział o co mi chodzi. - Wilk, cela, podziemia...
- Przeszukaliśmy wszystkie cele, ale nikogo nie było..
- Jak to? Jesteście pewni?! A Demetri?
- On i jeszcze kilku uciekło...
- Był z nimi wilk?
- Usłyszeliśmy tylko skrawek rozmowy wspominali coś o wilku, ale...
- Co wspominali? Wysłowić się nie umiesz?!
- Nie denerwuj mnie.- warknął na nas.
- Gadaj!
- Mówili coś, że Demetri skończył z wilkiem, gdy tylko poszliście do Aftona. - spojrzałam na Jacoba. Przestępował z łapy na łapę. Jego oczy błądziły. Wzięłam dziewczynki. Zawył głośno i pobiegł gdzieś. Potrzebował teraz chwili spokoju. Quil był jego przyjacielem z dzieciństwa. Od zawsze byli razem. On Quil i Embry. Kolejna trójka. Wspaniała trójka. Tak na nich mówiłyśmy. W sensie... Ja i Bella. Doszli Edward i Bella.
- Cierpiał? - zapytała Jane z nadzieją w głosie.
- Nie... - odpowiedziała Bella.
- Hmm szkoda.. No trudno. Pora na nas. Do Włoch daleka droga. Dziękuje za pomoc. Nie zapomnę wam tego.
- To my dziękujemy. - odparł Edward. Uśmiechnęłam się do Jane. O dziwo odwzajemniła uśmiech. Może nie jest taka zła.. Gdy skończyłam się zastanawiać już ich nie było.
- Gdzie Jake? - zapytała Bella. - A Quil?
- Nic nie mówiłam. Wzięłam Nikki za rękę i poszłyśmy spokojnym krokiem w stronę auta. W domu czekała mnie jeszcze kłótnia  z Jacobem. Po prostu świetnie. W drodze do auta spotkaliśmy resztę rodziny. Okazało się, że jakiś inny wampir blokował ich i dlatego nie mogłam się z nimi skontaktować.

* W domu*

Małą położyliśmy już spać. We dwoje poszliśmy do nas do pokoju. Reszta rodziny była na polowaniu.
- Wyjaśnij. - zaczął Jake.
- Zrozum, że ze mną jest trochę inaczej.. Nie jestem przyzwyczajona do zabijania swoich.
- Jakoś, kiedy armia rudej przyszła to byłaś.
- To była konieczność. One zagrażały nam wszystkim.
- A co gdyby tan cały Afton rzucił się na Nikki. Też byś się zawahała? - zapytał.
- Oczywiście, że nie. Zabiłabym bez mrugnięcia okiem.
- Nie jestem przekonany.. - mruknął.
- Sugerujesz, że pozwoliłabym mu zabić własną córkę?! - wydarłam się.
- Nie.. Nie wiem...- dodał ciszej. Zabolało mnie to. Jeśli dobrze zrozumiałam, to on myślał, że jestem gotowa poświecić własne dziecko dla głypiej zasady..
- Wiesz co.. - powiedziałem po chwili. - Myślałam, że znasz mnie aż za dobrze. Myliłam się, ty dalej sądzisz, że jestem bezduszną pijawka..
- Nie to nie tak! - za późno. Wyskoczyłam przez balkon i pobiegłam w las. Płakałam. Nie rozumiałam jak on mógł tak o mnie pomyśleć. Przecież Nikki i on są dla mnie wszystkim.WSZYSTKIM.A on tak po prostu... Nie chodzi o to, że nie potrafi tego zrozumieć, on po prostu nie chce tego zrozumieć. Usiadłam na jakieś skale. Był już wieczór, a ja po raz pierwszy w swoim życiu nie wiedziałam co robić. Usłyszalam szmer.
- Veronica?

2 komentarze:

  1. Hmm....no comment. Robi się coraz to bardziej ciekawie. Wiem, że jesteś chora także możesz się cieszyć, bo nic ci nie zrobię :D
    Czekam na next i aż wyzdrowiejesz. Ale i tak, jak się spotkamy to ci udzielę wykładu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdzial. Podobala mi sie postawa Veronici w stosunku do Aftona. Szkoda, ze poklocila sie z Jacob'em.

    OdpowiedzUsuń